ŻAŁOSNY POCZĄTEK
Jeszcze w tym samym dniu, w którym odbył się mecz, wszyscy dyskutowali o tym, jak Michael źle dobrał skład drużyny. Gryfoni byli zawiedzeni wynikiem. Nie, to mało powiedziane. Byli cholernie źli. Głównie z powodu słabej drużyny, którą dobrał Michael, ale też dlatego, że każdy negatywnie komentował grę Gryffindoru, a w dodatku Ślizgoni mieli kolejny powód, aby uprzykrzać Gryfonom życie. Ciągle można było usłyszeć opinie, które wygłaszali Ślizgoni, więc już na drugi dzień połowa szkoły podłapała niektóre teksty. Do mnie akurat przylgnął głupi rym: "Siostra lidera, co Puchonom tyłki podciera". Jak dla mnie słowa "lidera" i "podciera" wcale się nie rymują, ale czego można oczekiwać od społeczności uczniowskiej, która za wszelką cenę chce upokorzyć Gryffindor?
Osobiście nie reagowałam na durne zaczepki ze strony Ślizgonów. Odgryzałam się tylko Perezowi i Craverowi, co nie było żadną nowością. Wkurzało mnie natomiast to, że niekórzy uczniowie złośliwie obgadywali cały mój dom, podczas gdy zwykle kibicowali oni Gryfonom w starciu ze Ślizgonami. I chyba nie tylko mnie, bo często dochodziło do rękoczynów pomiędzy Gryfonami, a innymi domami. Jak na złość, zawsze pojawiali się nauczyciele i odejmowali punkty wszystkim osobom, które uczestniczyły w bójce. Nawet tym poszkodowanym. W rezultacie uczniowie zaczynali się uspokajać i częściej stawiali na potyczki słowne niż ręczne.
Osoby, które grały w meczu miały naprawdę źle, gdy pojawiały się w Pokoju Wspólnym. Większość naskakiwała na nich z byle błahostki, nadal rozgniewana ich nieudolną grą. Głównym celem ataków byli ścigający i ten piegowaty pałkarz, którego imię i nazwisko brzmiało Tobias Platt. Docinali im prawie bez przerwy, a czasami nawet popychali w tłumie. Na Curtisa uwzięli się bardziej niż Slytherin na Gryffinor. Warczeli na niego nonstop, a ten próbował się im odgryźć, jednak jakoś mu nie wychodziło. Z początku, niektórych chciał nawet pobić, ale widząc, że ludzie tak go nienawidzą dał sobie na wstrzymanie i nie robił nic innego poza marnym odcinaniem się.
Victoria jakby stała się normalniejsza i możnaby powiedzieć, że wróciła do swojego dawnego zwyczaju wkurzania mnie. Nie robiła tego jednak z taką nienawiścią do mnie, jak ostatnio. Znowu stała się nieśmiała, niewinna i taka jak dawniej. Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, ale jeśli miało to trwać, nie próbowałam być dociekliwa. Lepsze to, niż jakby znowu zaczęła kraść.
Z Michaelem nie rozmawiałam przez kilka pierwszych dni. Chciałam się przekonać, czy przyjdzie i poprosi nas wszystkich, abyśmy zagrali w następnym meczu. Za każdym razem, kiedy go widziałam, to wydawał się, jakby chciał do mnie podejść i coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zamykał usta i odchodził w przeciwną stronę. Ja też do niego nie podchodziłam. Obawiałam się, że gdy to ja poproszę go o zagranie w następnym spotkaniu, to mi odmówi. To głupie, ale jednak nie robiłam nic.
Tymczasem profesor Spear chodziła po szkole i oznajmiała na lekcjach, że plan rozgrywek w quidditchu trochę się zmienił i że dokładna rozpiska wisi przy wejściu do Wielkiej Sali. Okazało się, że Gryffindor zagra dopiero za miesiąc, a za dwa tygodnie ma odbyć się spotkanie Ravenclawu ze Slytherinem. Gdy później zapytałam jej, dlaczego chodziła na każdą lekcję, żeby wszystkich powiadomić, to powiedziała, że bardzo zależało jej na tym, aby każdy wiedział. Chciała w ten sposób zwrócić uwagę uczniów na nadchodzący mecz zdala od Gryffindoru, który jej zdaniem już i tak bardzo ucierpiał przez ostatni mecz. To było nawet miłe z jej strony, ale wiedziałam, że komentarze na temat Gryfonów nie ustaną, tak jak tego chciała. Liderzy obu domów nie byli zbytnio zadowoleni z takiego obrotu sprawy, ale po kilkokrotnym proszeniu pani Spear o zmianę planu odpuścili sobie.
Elliott i Matt bardzo się ucieszyli na tą wiadomość. Wychodzili z założenia, że jeszcze jeden dzień lub dwa i wrócimy do drużyny, i będziemy mieli więcej czasu na treningi. Alice jednak powtarzała im, że jeszcze nic nie idzie w kierunku powrotu. Zachęcała mnie do rozmowy z bratem, ale za każdym razem odmawiałam pod pretekstem, że chcę się jeszcze przekonać, czy to on wykona pierwszy krok. Coraz bardziej byłam pełna wątpliwości, czy aby na pewno Michael będzie chciał nas z powrotem w drużynie? Co jeśli dalej mnie nie chciał? Nie wiem, czy chłopcy wróciliby beze mnie, nawet gdybym próbowała przemówić im do rozsądku.
W piątek po skończonych zajęciach byłam tak spięta tym wszystkim, że warczałam na wszystkich wokół, chcąc pozbyć się tych wątpliwości, głupich myśli i uczuć, które pojawiły się, kiedy wymyślono nowe, głupie teksty na temat Gryffindoru. Pragnęłam za wszelką cenę pozbyć się tego wszystkiego z głowy, choć na chwilę mieć lekki umysł. I wtedy Elliott zaproponował spacer na boisko. Nie po to, aby się przejść, ale po to, by polatać. Zgodziłam się bez wahania. Każdemu z nas przydałoby się takie oderwanie od rzeczywistości, bo chłopcom powoli udzielał się mój zły nastrój.
Wspaniałomyślność Elliotta przyniosła fantastyczny efekt. Gdy odpechnęłam się nogami od ziemi doznałam tej utęsknionej lekkości, której nie czułam nawet w snach. Wiatr rozwiewał mi włosy, a ja po raz pierwszy poczułam się naprawdę szczęśliwa od dłuższego czasu. Znowu graliśmy w berka, naszą ulubioną grę. Śmialiśmy się, wirując w powietrzu. Aż pojawiła się profesor Spear.
Kiedy ją zobaczyłam mina trochę mi zrzedła. Miała nieodganiony wyraz twarzy. Stała przed wejściem do szatni z rękami na piersi i czekała aż wylądujemy. Lataliśmy tyle, że gdy dotknęłam stopami ziemi miałam mały problem z chodzeniem. Podeszliśmy na bezpieczną odległość do profesor Spear z lekką obawą.
- Jak się latało? - zapytała, a później uśmiechnęła się łagodnie, kładąc sobie ręce na biodrach.
Odetchnęłam z ulgą.
- Świetnie, pani profesor - odrzekł Ryan, szczerząc zęby.
Profesor Spear pokiwała z aprobatą głową, a później przygryzła wargę. Teraz wyglądała jeszcze młodziej, niż w rzeczywistości była.
- Ktoś chciałby z wami porozmawiać - powiedziała, otwierając drzwi do szatni. Ściągnęłam brwi. - Mike...
- Ha! - parsknął Ryan. - Nie ma mowy.
- Zamknij się - mruknął Elliott, a Ryan prychnął.
Z szatni wyszedł Michael we własnej osobie. Miał lekko zakłopotaną i niezdecydowaną minę. Kiedy go zobaczyłam uleciało ze mnie powietrze. Zacisnęłam zęby i próbowałam zrozumieć, jak profesor Spear nakłoniła go do rozmowy z nami. I dlaczego to zrobiła.
- No... - zaczął Michael, wyrzucając z siebie powietrze, które pewnie wstrzymał, gdy wyszedł na boisko.
Ryan wsadził ręce do kieszeni spodni i spoglądał kpiąco na mojego brata.
- Zostawię was samych - odezwała się profesor Spear i już odwróciła się, aby odejść, kiedy Ryan ją zatrzymał.
- Proszę nie iść, Michael musi mieć jakąś zachętę, tak jak wtedy, kiedy ogłaszał, kto będzie w tym roku w drużynie - rzekł, akcentując każde słowo. Profesor Spear westchnęła ciężko i odsunęła się trochę na bok.
- Nadal masz mi to za złe? - zapytał Michael, wsuwając ręce do kieszeni bluzy. Ryan ponownie prychnął. - Mogłeś zostać w drużynie.
- A ty mogłeś wziąć Evelyn zamiast tego debila. Wystarczy spojrzeć do czego to doprowadziło.
- Zamknij się - powtórzył Matt, wywracając oczami.
- Sam się zamknij. Dobrze wiesz, że mam rację. Gdyby pomyślał, to teraz Gryffindor nie byłby celem głupich docinek, Evelyn nie musiałaby się tym wszystkim przejmować i zadawać sobie ran, a my moglibyśmy teraz spokojnie trenować do następnego meczu, który odbyłby się już za tydzień - warknął Ryan.
- Jakie rany? - Michael spojrzał natychmiast na mnie.
- Ryan, nie mieszaj mnie do tego, zrobiłam to przypadkowo! - zawołałam, bo profesor Spear chciała się już wtrącić. Na szczęście się wycofała.
- Nieważne czy przypadkowo, czy specjalnie, ważne, że były - mruknął Ryan. Spojrzał zirytowany na Michaela i splunął na ziemię.
- To nic takiego - wtrąciłam.
- Oh, no jasne, że nic takiego - odrzekł z sarkazmem Ryan.
- Zamknijcie się oboje - uciszył nas Elliott. - Do niczego nas to nie doprowadzi, jeśli będziecie się teraz sprzeczać. Co chciałeś powiedzieć? - zwrócił się do Michaela.
- Chciałem was przeprosić, ale widzę, że niektórzy tego nie doceniają - powiedział Michael, akcentując ostatnie słowa. Przez chwilę z Ryanem mierzyli się spojrzeniami, po czym Michael kontynuował. - To było głupie z mojej strony i teraz żałuję, że wziąłem tego dupka.
- I tak nie wrócę - fuknął Ryan.
- Wrócisz - wyparowałam ostro.
- Nie.
- Tak - wycedziłam, patrząc na niego lodowatym wzrokiem. Miałam ochotę mu przywalić. I pewnie bym to zrobiła, gdyby Elliott się nie odezwał.
- I co dalej? - zwrócił się do Michaela.
Ten przygryzł wargę i spojrzał na chwilę na murawę. Wziął głębszy wdech.
- Chciałbym też was poprosić, abyście wrócili. Wszyscy. Ty też Evelyn. I przepraszam za to, że cię nie wziąłem. Naprawdę żałuję. - Spojrzał na mnie z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Nie od razu doszło do mnie to, co powiedział. Wrócić? Naprawdę? Poczułam dziwny ucisk w gardle.
- Tak, tak, tak! - zawołał Elliott. - Wrócimy! Boże, tak, wrócimy! Słyszysz Evelyn?
Tak, słyszałam. Oczy natychmiast zaszły mi łzami, ale nie czułam się smutna. To były łzy radości.
Może to głupie, że płakałam z takiego powodu, ale naprawdę zależało mi na quidditchu. Brakowało mi dumnych uśmiechów i spojrzeń brata, gdy zrobiłam coś lepiej, niż tego oczekiwał. Tęskniłam za kaflem w ręce, za rywalizacją i współpracą z chłopakami. Łaknęłam tych radosnych krzyków, kiedy dokonałam czegoś, co naprawdę było na poziomie.
- Hej, nie płacz - odparł ze śmiechem Matt i objął mnie, a ja uścisnęłam go mocno. Roześmiałam się cicho, kiedy Elliott powiedział, że i on się zaraz rozpłacze. Odsunęłam się od Matta i spojrzałam na Ryana.
- Czy teraz wrócisz do drużyny? - zapytałam. Widziałam, jak walczył ze sobą, żeby nie palnąć jakiegoś głupiego tekstu. Otworzył usta, a za chwilę je zamknął, żeby znowu je otworzyć. W końcu zdobył się na lekkie skinienie głową.
Podbiegłam do niego szczęśliwa i rzuciłam mu się w ramiona. Trochę się rozluźnił.
- Dobrze, robaczku, bo mnie udusisz - wykrztusił, kiedy ścisnęłam go jeszcze mocniej. Roześmiałam się znowu, odsuwając się od niego.
- Dzięki Bogu - westchnęła profesor Spear, która przyglądała się tej scenie z uśmiechem. - Od jutra macie zacząć treningi i ćwiczyć codziennie - dodała surowym tonem, a po chwili wróciła do swojego normalnego głosu. - Wiem, że nie powinnam być po żadnej stronie, ale Gryffindor to przecież mój dawny dom, więc nie chcę, żebyśmy znowu przegrali. To znaczy wy. - Machnęła ręką i odeszła, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Możemy pogadać, Evelyn? - zapytał Michael, zerkając na Ryana. Pokiwałam głową, kiedy chłopcy mruknęli, że później się zobaczymy. Odeszłam z Michaelem trochę na bok, podczas gdy chłopcy tryskali energią, wiedząc, że wrócą do drużyny. W moim umyśle zakiełkowała myśl, że gdyby nie ja, to graliby dalej w quidditcha, bez odchodzenia z ekipy.
- Jesteś na mnie zła? - zapytał Michael, wsuwając dłonie do kieszeni jeansów. Obserwował mnie uważnie, jakby chciał wzrokiem sam odkryć, co w tej chwili czuję.
- Nie - odparłam zgodnie z prawdą. - Dlaczego miałabym być?
Michael przygryzł wargę w charakterystyczny sposób. Ponoć ja też tak robiłam.
Podrapał się palcem po głowie, zerkając w lewo. Ta rozmowa musiała go sporo kosztować. Nigdy nie był skory do rozmawiania o uczuciach. Pod tym względem przypominał mi Ryana. I na odwrót.
- Wiesz... myślałem, że będziesz zła na mnie - wyznał cicho.
- I byłam, ale teraz nie mam powodu, żeby się gniewać. Wróciliśmy do drużyny, a ja wierzę, że zdołamy nadrobić punkty - odpowiedziałam, naprawdę w to wierząc. Nie było takiej rzeczy, której nie dalibyśmy rady z chłopakami, a w szczególności, jeśli chodziło o quidditch.
- Czyli teraz w porządku? - zapytał Michael, a ja pokiwałam głową. - Mogę bez obaw na ciebie wrzeszczeć podczas treningów, robić surowe miny i kazać ci ćwiczyć więcej?
- Co do ostatniego, to nie jestem pewna - ściągnęłam twarz, a Mike się uśmiechnął szeroko. Dobrze było go widzieć znowu uśmiechniętego. Wyglądał tak, jakby zrzucił właśnie z siebie cały ciężar, który nosił na barkach przez kilka tygodni.
- Ja naprawdę nie... - zaczął Michael z konsternacją na twarzy.
- Już nic nie musisz mówić. Wszystko wiem - powiedziałam, uśmiechając się do brata, po czym go objęłam.
Tą krótką, ale miłą chwilę przerwał nam okrzyk niezadowolenia. Spojrzeliśmy w stronę, gdzie rozległ się ten odgłos i ujrzeliśmy naburmuszonego Ryana, na którego plecach znajdował się Matt. Elliott brał rozbieg i kiedy Matt zaczął głośno protestować, ten skoczył na nich i wszyscy runęli na ziemię. Ryan zaczął klnąć na Elliotta, ale po chwili śmiał się razem z chłopakami.
- Na Ryana nie będę mógł krzyczeć? - zapytał Mike ze smutną, teatralną miną.
- Obawiam się, że będziesz musiał sobie na razie odpuścić. - Wsunęłam ręce do kieszeni bluzy i spojrzałam na Michaela.
- Za jakieś dziesięć minut powinienem być u profesor Niven - rzekł brat, niezbyt zadowolony z tej sytuacji.
Zmarszczyłam czoło z wypisanym znakiem zapytania na twarzy.
- Lekko się zdenerwowałem po meczu, wziąłem mikrofon i powiedziałem jakim dupkiem jest Curtis.
- Ano, słyszałam o tym.
- I dostałem szlaban - przyznał Mike, a ja nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem. Jedno z moich marzeń w końcu się spełniło. To chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu.
- Nie miałeś na kogo zrzucić winy, co?
- No bo ciebie tam nie było - zażartował, a ja posłałam mu kuksańca. - Idę, zanim dostanę kolejny szlaban. Jutro widzimy się na treningu.
I odszedł pospiesznie.
Płakałabym ze śmiechu, gdyby dostał kolejny szlaban za spóźnienie się. Ale to za piękne, aby mogło być prawdziwe.
Zwróciłam się w kierunku chłopaków i zaczęłam do nich iść. Po rozmowie z bratem byłam w dobrym nastroju, tak, że chciało mi się skakać z radości. Kilka ostatnich metrów dzielących mnie od przyjaciół pokonałam biegiem i wskoczyłam na plecy Mattowi. Wydał z siebie śmieszny dźwięk i zachwiał się na nogach. Kiedy odzyskał równowagę, chwycił mnie za łydki, żeby nie polecieć w tył.
- Co tam, robaczki? - zapytałam z uśmiechem.
- Wiesz co? Czuję się, jakbym nosił w połowie zapełniony plecak - zauważył Matt. - Jesteś strasznie lekka.
- To chyba dobrze, hm?
- No nie wiem - odezwał się Ryan. - Jak będzie tornado, to pierwsza pofruniesz.
- Tak, a jak nadejdzie tsunami, to pierwsza popłynę - odparłam z nutą sarkazmu w głosie.
Ryan wzruszył ramionami.
- Kto wie. - Wyszczerzył zęby.
Wracaliśmy do zamku, kiedy już się ściemniło. Nie spieszyliśmy się, więc dotarliśmy w połowie kolacji. Od razu, gdy usiedliśmy przy Alice i Rackel, napłynęły pytania, dlaczego mamy tak świetne humory. Natychmiast powiedzieliśmy przyjaciółkom o tym, że Michael przyszedł nas przeprosić i poprosić o powrót do drużyny. Rozpromieniły się obie na tą wieść.
- W końcu nie będę musiała tak często patrzeć, jak Ryan je - mruknęła Alice, a Ryan prychnął. - To naprawdę najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałam.
- To spójrz w lustro - odparował Ryan.
- Patrząc na ciebie, czuję się w pełni dowartościowana - odcięła się Alice z uśmiechem.
Ryan nie zdążył zripostować, bo przypałętał się Perez z Craverem. Stanęli przy nas z obrzydzonymi, ale złośliwymi minami.
- Co tam, półgłówki? - zaczepił nas Perez. - Brown, pytałaś brata, jaki będzie następny skład? Sami pierwszoklasiści, czy niedorozwoje takie jak Platt?
Odwróciłam się do nich z uśmiechem na twarzy.
- Nie pytałam, ale skład będzie pewnie taki sam. Wiem jednak, że jeśli Gryffindor będzie grał ze Slytherinem, to Ślizgoni będą płakać, że przegrali.
Perez i Craver ryknęli śmiechem, a ja czułam się w wyśmienitym nastroju, wyobrażając sobie ich miny, kiedy to my wyjdziemy na boisko. Nie widziałam powodu, żeby informować ich o tym, iż wróciliśmy do drużyny. Niech to będzie tajemnicą, jak najdłużej się da.
- Wiesz, chcielibyśmy oglądać treningi Gryfonów, ale sądzę, że warto poczekać do meczu, bo wtedy będzie prawdziwe pośmiewisko - odparł Perez, a Craver mu natychmiast przytaknął.
- Jak Platt przywali ci tłuczkiem, to wtedy będzie pośmiewisko - mruknął Ryan, podłapując mój podstęp.
- Wątpię - skwitował Perez, oglądając swoje paznokcie. - Jest taki słaby, że nawet te dwa tygodnie mu nie pomoże. Swoją drogą, jestem ciekaw, kto będzie na miejscu Curtisa. Z moich zaufanych źródeł wynika, że wy nie zamierzacie wracać do drużyny.
No to masz bardzo słabe źródła, pomyślałam z mściwą satysfakcją.
- Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, to możesz myśleć, że na jego miejscu będzie ta dziewczynka z drugiej, czy trzeciej klasy, która była na treningu - wtrącił Matt. - Łatwo będzie ci taką ograć, prawda? Nigdy nie miałeś na tyle honoru, żeby zmierzyć się z kimś na swoim poziomie.
Na twarzy Cravera pojawiło się lekkie zmieszanie.
- Ja przynajmniej mogę być dumny ze swojego domu i z czystości swojej krwi. W Slytherinie nie ma żadnego kołka i niedorozwoja, nie to, co w Gryffindorze.
Ryan zaśmiał się krótko.
- Możesz być dumny ze swoich koleżków, bo to oni odwalają za ciebie całą robotę. Ty jeszcze niczego nie dokonałeś, pajacu.
Perez zacisnął usta w wąską kreskę, po czym odszedł z Craverem w stronę wyjścia. Zgaszenie Pereza - misja osiągnięta.
- Nie rozumiem, czemu zatajacie to, że jesteście w drużynie - odparła Rackel, popijając sok dyniowy. - Prędzej czy później się wyda.
- I oby się wydało dopiero w dzień meczu - skwitował Elliott, odchylając się do tyłu.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wszyscy są zmęczeni. Przebywałam z przyjaciółmi tak długo, że potrafiłam to stwierdzić niemal od razu. Znałam ich, jak własną kieszeń. Po ostatnich tygodniach należał nam się odpoczynek. Fizyczny, jak i psychiczny.
Wstaliśmy od stołu w pełni najedzeni i pomaszerowaliśmy do wieży Gryffindoru na siódmym piętrze. W Pokoju Wspólnym siedziało tylko kilka osób, bo reszta jeszcze nie wróciła z kolacji. Pożegnałyśmy się z chłopakami i skierowałyśmy się do swojego dormitorium. Wchodząc do środka ziewnęłam szeroko, mało nie zauważając dziwnego zapachu, który panował w pomieszczeniu. Rackel zmarszczyła nos.
- Otworzę okno - powiedziała, podchodząc do parapetu. Do środka wleciało rześkie powietrze i przez chwilę można było czuć zapach drzew, ale niemiły odór szybko wrócił.
Nie zwróciłam na to zbytniej uwagi. Chciałam zatopić się w ciepłym łóżku i odpłynąć do krainy snów. Wyspać się, bo wiele ostatnich nocy nie przespałam. I mimo tego, że jutro były zajęcia, to miałam nadzieję, że się w końcy wyśpię.
Odkryłam kołdrę i natychmiast gwałtownie odskoczyłam do tyłu, dusząc cichy krzyk w rękawie bluzy. Odór zginilizny buchnął mi w twarz i musiałam powstrzymać odruch wymiotny, żeby nie zwrócić kolacji na podłogę. Na białym prześcieradle leżał czarny, duży kruk, a wokół niego rozchodziła się czerwona plama krwi. Oczy miał wydłubane, skrzydła leżały odcięte niedaleko tułowia, a nogi ptaka zostały połamane i rozsypane na gnijące ciało.
Usłyszałam krzyk Alice, ale karteczka leżąca na łóżku odwróciła moją uwagę od przyjaciółki. Przycisnęłam rękaw bluzy do nosa, żeby nie wdychać tego fetoru i podeszłam do łóżka, by móc odczytać to, co jest na kartce.
Zdusiłam w sobie dziwny dźwięk, gdy zobaczyłam koślawe pismo.
- Jesteś na mnie zła? - zapytał Michael, wsuwając dłonie do kieszeni jeansów. Obserwował mnie uważnie, jakby chciał wzrokiem sam odkryć, co w tej chwili czuję.
- Nie - odparłam zgodnie z prawdą. - Dlaczego miałabym być?
Michael przygryzł wargę w charakterystyczny sposób. Ponoć ja też tak robiłam.
Podrapał się palcem po głowie, zerkając w lewo. Ta rozmowa musiała go sporo kosztować. Nigdy nie był skory do rozmawiania o uczuciach. Pod tym względem przypominał mi Ryana. I na odwrót.
- Wiesz... myślałem, że będziesz zła na mnie - wyznał cicho.
- I byłam, ale teraz nie mam powodu, żeby się gniewać. Wróciliśmy do drużyny, a ja wierzę, że zdołamy nadrobić punkty - odpowiedziałam, naprawdę w to wierząc. Nie było takiej rzeczy, której nie dalibyśmy rady z chłopakami, a w szczególności, jeśli chodziło o quidditch.
- Czyli teraz w porządku? - zapytał Michael, a ja pokiwałam głową. - Mogę bez obaw na ciebie wrzeszczeć podczas treningów, robić surowe miny i kazać ci ćwiczyć więcej?
- Co do ostatniego, to nie jestem pewna - ściągnęłam twarz, a Mike się uśmiechnął szeroko. Dobrze było go widzieć znowu uśmiechniętego. Wyglądał tak, jakby zrzucił właśnie z siebie cały ciężar, który nosił na barkach przez kilka tygodni.
- Ja naprawdę nie... - zaczął Michael z konsternacją na twarzy.
- Już nic nie musisz mówić. Wszystko wiem - powiedziałam, uśmiechając się do brata, po czym go objęłam.
Tą krótką, ale miłą chwilę przerwał nam okrzyk niezadowolenia. Spojrzeliśmy w stronę, gdzie rozległ się ten odgłos i ujrzeliśmy naburmuszonego Ryana, na którego plecach znajdował się Matt. Elliott brał rozbieg i kiedy Matt zaczął głośno protestować, ten skoczył na nich i wszyscy runęli na ziemię. Ryan zaczął klnąć na Elliotta, ale po chwili śmiał się razem z chłopakami.
- Na Ryana nie będę mógł krzyczeć? - zapytał Mike ze smutną, teatralną miną.
- Obawiam się, że będziesz musiał sobie na razie odpuścić. - Wsunęłam ręce do kieszeni bluzy i spojrzałam na Michaela.
- Za jakieś dziesięć minut powinienem być u profesor Niven - rzekł brat, niezbyt zadowolony z tej sytuacji.
Zmarszczyłam czoło z wypisanym znakiem zapytania na twarzy.
- Lekko się zdenerwowałem po meczu, wziąłem mikrofon i powiedziałem jakim dupkiem jest Curtis.
- Ano, słyszałam o tym.
- I dostałem szlaban - przyznał Mike, a ja nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem. Jedno z moich marzeń w końcu się spełniło. To chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu.
- Nie miałeś na kogo zrzucić winy, co?
- No bo ciebie tam nie było - zażartował, a ja posłałam mu kuksańca. - Idę, zanim dostanę kolejny szlaban. Jutro widzimy się na treningu.
I odszedł pospiesznie.
Płakałabym ze śmiechu, gdyby dostał kolejny szlaban za spóźnienie się. Ale to za piękne, aby mogło być prawdziwe.
Zwróciłam się w kierunku chłopaków i zaczęłam do nich iść. Po rozmowie z bratem byłam w dobrym nastroju, tak, że chciało mi się skakać z radości. Kilka ostatnich metrów dzielących mnie od przyjaciół pokonałam biegiem i wskoczyłam na plecy Mattowi. Wydał z siebie śmieszny dźwięk i zachwiał się na nogach. Kiedy odzyskał równowagę, chwycił mnie za łydki, żeby nie polecieć w tył.
- Co tam, robaczki? - zapytałam z uśmiechem.
- Wiesz co? Czuję się, jakbym nosił w połowie zapełniony plecak - zauważył Matt. - Jesteś strasznie lekka.
- To chyba dobrze, hm?
- No nie wiem - odezwał się Ryan. - Jak będzie tornado, to pierwsza pofruniesz.
- Tak, a jak nadejdzie tsunami, to pierwsza popłynę - odparłam z nutą sarkazmu w głosie.
Ryan wzruszył ramionami.
- Kto wie. - Wyszczerzył zęby.
Wracaliśmy do zamku, kiedy już się ściemniło. Nie spieszyliśmy się, więc dotarliśmy w połowie kolacji. Od razu, gdy usiedliśmy przy Alice i Rackel, napłynęły pytania, dlaczego mamy tak świetne humory. Natychmiast powiedzieliśmy przyjaciółkom o tym, że Michael przyszedł nas przeprosić i poprosić o powrót do drużyny. Rozpromieniły się obie na tą wieść.
- W końcu nie będę musiała tak często patrzeć, jak Ryan je - mruknęła Alice, a Ryan prychnął. - To naprawdę najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałam.
- To spójrz w lustro - odparował Ryan.
- Patrząc na ciebie, czuję się w pełni dowartościowana - odcięła się Alice z uśmiechem.
Ryan nie zdążył zripostować, bo przypałętał się Perez z Craverem. Stanęli przy nas z obrzydzonymi, ale złośliwymi minami.
- Co tam, półgłówki? - zaczepił nas Perez. - Brown, pytałaś brata, jaki będzie następny skład? Sami pierwszoklasiści, czy niedorozwoje takie jak Platt?
Odwróciłam się do nich z uśmiechem na twarzy.
- Nie pytałam, ale skład będzie pewnie taki sam. Wiem jednak, że jeśli Gryffindor będzie grał ze Slytherinem, to Ślizgoni będą płakać, że przegrali.
Perez i Craver ryknęli śmiechem, a ja czułam się w wyśmienitym nastroju, wyobrażając sobie ich miny, kiedy to my wyjdziemy na boisko. Nie widziałam powodu, żeby informować ich o tym, iż wróciliśmy do drużyny. Niech to będzie tajemnicą, jak najdłużej się da.
- Wiesz, chcielibyśmy oglądać treningi Gryfonów, ale sądzę, że warto poczekać do meczu, bo wtedy będzie prawdziwe pośmiewisko - odparł Perez, a Craver mu natychmiast przytaknął.
- Jak Platt przywali ci tłuczkiem, to wtedy będzie pośmiewisko - mruknął Ryan, podłapując mój podstęp.
- Wątpię - skwitował Perez, oglądając swoje paznokcie. - Jest taki słaby, że nawet te dwa tygodnie mu nie pomoże. Swoją drogą, jestem ciekaw, kto będzie na miejscu Curtisa. Z moich zaufanych źródeł wynika, że wy nie zamierzacie wracać do drużyny.
No to masz bardzo słabe źródła, pomyślałam z mściwą satysfakcją.
- Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, to możesz myśleć, że na jego miejscu będzie ta dziewczynka z drugiej, czy trzeciej klasy, która była na treningu - wtrącił Matt. - Łatwo będzie ci taką ograć, prawda? Nigdy nie miałeś na tyle honoru, żeby zmierzyć się z kimś na swoim poziomie.
Na twarzy Cravera pojawiło się lekkie zmieszanie.
- Ja przynajmniej mogę być dumny ze swojego domu i z czystości swojej krwi. W Slytherinie nie ma żadnego kołka i niedorozwoja, nie to, co w Gryffindorze.
Ryan zaśmiał się krótko.
- Możesz być dumny ze swoich koleżków, bo to oni odwalają za ciebie całą robotę. Ty jeszcze niczego nie dokonałeś, pajacu.
Perez zacisnął usta w wąską kreskę, po czym odszedł z Craverem w stronę wyjścia. Zgaszenie Pereza - misja osiągnięta.
- Nie rozumiem, czemu zatajacie to, że jesteście w drużynie - odparła Rackel, popijając sok dyniowy. - Prędzej czy później się wyda.
- I oby się wydało dopiero w dzień meczu - skwitował Elliott, odchylając się do tyłu.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wszyscy są zmęczeni. Przebywałam z przyjaciółmi tak długo, że potrafiłam to stwierdzić niemal od razu. Znałam ich, jak własną kieszeń. Po ostatnich tygodniach należał nam się odpoczynek. Fizyczny, jak i psychiczny.
Wstaliśmy od stołu w pełni najedzeni i pomaszerowaliśmy do wieży Gryffindoru na siódmym piętrze. W Pokoju Wspólnym siedziało tylko kilka osób, bo reszta jeszcze nie wróciła z kolacji. Pożegnałyśmy się z chłopakami i skierowałyśmy się do swojego dormitorium. Wchodząc do środka ziewnęłam szeroko, mało nie zauważając dziwnego zapachu, który panował w pomieszczeniu. Rackel zmarszczyła nos.
- Otworzę okno - powiedziała, podchodząc do parapetu. Do środka wleciało rześkie powietrze i przez chwilę można było czuć zapach drzew, ale niemiły odór szybko wrócił.
Nie zwróciłam na to zbytniej uwagi. Chciałam zatopić się w ciepłym łóżku i odpłynąć do krainy snów. Wyspać się, bo wiele ostatnich nocy nie przespałam. I mimo tego, że jutro były zajęcia, to miałam nadzieję, że się w końcy wyśpię.
Odkryłam kołdrę i natychmiast gwałtownie odskoczyłam do tyłu, dusząc cichy krzyk w rękawie bluzy. Odór zginilizny buchnął mi w twarz i musiałam powstrzymać odruch wymiotny, żeby nie zwrócić kolacji na podłogę. Na białym prześcieradle leżał czarny, duży kruk, a wokół niego rozchodziła się czerwona plama krwi. Oczy miał wydłubane, skrzydła leżały odcięte niedaleko tułowia, a nogi ptaka zostały połamane i rozsypane na gnijące ciało.
Usłyszałam krzyk Alice, ale karteczka leżąca na łóżku odwróciła moją uwagę od przyjaciółki. Przycisnęłam rękaw bluzy do nosa, żeby nie wdychać tego fetoru i podeszłam do łóżka, by móc odczytać to, co jest na kartce.
Zdusiłam w sobie dziwny dźwięk, gdy zobaczyłam koślawe pismo.
"Nie zapomniałaś o mnie, siostrzyczko?
-V."
Wzięłam kartkę do ręki i zmięłam ją w dłoni, odsuwając się od łóżka.
- Trzeba kogoś o tym powiadomić - powiedziałam, czując jak papier niemalże palił moją skórę.