niedziela, 24 maja 2015

Rozdział VIII

ŻAŁOSNY POCZĄTEK

Jeszcze w tym samym dniu, w którym odbył się mecz, wszyscy dyskutowali o tym, jak Michael źle dobrał skład drużyny. Gryfoni byli zawiedzeni wynikiem. Nie, to mało powiedziane. Byli cholernie źli. Głównie z powodu słabej drużyny, którą dobrał Michael, ale też dlatego, że każdy negatywnie komentował grę Gryffindoru, a w dodatku Ślizgoni mieli kolejny powód, aby uprzykrzać Gryfonom życie. Ciągle można było usłyszeć opinie, które wygłaszali Ślizgoni, więc już na drugi dzień połowa szkoły podłapała niektóre teksty. Do mnie akurat przylgnął głupi rym: "Siostra lidera, co Puchonom tyłki podciera". Jak dla mnie słowa "lidera" i "podciera" wcale się nie rymują, ale czego można oczekiwać od społeczności uczniowskiej, która za wszelką cenę chce upokorzyć Gryffindor? 
Osobiście nie reagowałam na durne zaczepki ze strony Ślizgonów. Odgryzałam się tylko Perezowi i Craverowi, co nie było żadną nowością. Wkurzało mnie natomiast to, że niekórzy uczniowie złośliwie obgadywali cały mój dom, podczas gdy zwykle kibicowali oni Gryfonom w starciu ze Ślizgonami. I chyba nie tylko mnie, bo często dochodziło do rękoczynów pomiędzy Gryfonami, a innymi domami. Jak na złość, zawsze pojawiali się nauczyciele i odejmowali punkty wszystkim osobom, które uczestniczyły w bójce. Nawet tym poszkodowanym. W rezultacie uczniowie zaczynali się uspokajać i częściej stawiali na potyczki słowne niż ręczne. 
Osoby, które grały w meczu miały naprawdę źle, gdy pojawiały się w Pokoju Wspólnym. Większość naskakiwała na nich z byle błahostki, nadal rozgniewana ich nieudolną grą. Głównym celem ataków byli ścigający i ten piegowaty pałkarz, którego imię i nazwisko brzmiało Tobias Platt. Docinali im prawie bez przerwy, a czasami nawet popychali w tłumie. Na Curtisa uwzięli się bardziej niż Slytherin na Gryffinor. Warczeli na niego nonstop, a ten próbował się im odgryźć, jednak jakoś mu nie wychodziło. Z początku, niektórych chciał nawet pobić, ale widząc, że ludzie tak go nienawidzą dał sobie na wstrzymanie i nie robił nic innego poza marnym odcinaniem się. 
Victoria jakby stała się normalniejsza i możnaby powiedzieć, że wróciła do swojego dawnego zwyczaju wkurzania mnie. Nie robiła tego jednak z taką nienawiścią do mnie, jak ostatnio. Znowu stała się nieśmiała, niewinna i taka jak dawniej. Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, ale jeśli miało to trwać, nie próbowałam być dociekliwa. Lepsze to, niż jakby znowu zaczęła kraść. 
Z Michaelem nie rozmawiałam przez kilka pierwszych dni. Chciałam się przekonać, czy przyjdzie i poprosi nas wszystkich, abyśmy zagrali w następnym meczu. Za każdym razem, kiedy go widziałam, to wydawał się, jakby chciał do mnie podejść i coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zamykał usta i odchodził w przeciwną stronę. Ja też do niego nie podchodziłam. Obawiałam się, że gdy to ja poproszę go o zagranie w następnym spotkaniu, to mi odmówi. To głupie, ale jednak nie robiłam nic. 
Tymczasem profesor Spear chodziła po szkole i oznajmiała na lekcjach, że plan rozgrywek w quidditchu trochę się zmienił i że dokładna rozpiska wisi przy wejściu do Wielkiej Sali. Okazało się, że Gryffindor zagra dopiero za miesiąc, a za dwa tygodnie ma odbyć się spotkanie Ravenclawu ze Slytherinem. Gdy później zapytałam jej, dlaczego chodziła na każdą lekcję, żeby wszystkich powiadomić, to powiedziała, że bardzo zależało jej na tym, aby każdy wiedział. Chciała w ten sposób zwrócić uwagę uczniów na nadchodzący mecz zdala od Gryffindoru, który jej zdaniem już i tak bardzo ucierpiał przez ostatni mecz. To było nawet miłe z jej strony, ale wiedziałam, że komentarze na temat Gryfonów nie ustaną, tak jak tego chciała. Liderzy obu domów nie byli zbytnio zadowoleni z takiego obrotu sprawy, ale po kilkokrotnym proszeniu pani Spear o zmianę planu odpuścili sobie. 
Elliott i Matt bardzo się ucieszyli na tą wiadomość. Wychodzili z założenia, że jeszcze jeden dzień lub dwa i wrócimy do drużyny, i będziemy mieli więcej czasu na treningi. Alice jednak powtarzała im, że jeszcze nic nie idzie w kierunku powrotu. Zachęcała mnie do rozmowy z bratem, ale za każdym razem odmawiałam pod pretekstem, że chcę się jeszcze przekonać, czy to on wykona pierwszy krok. Coraz bardziej byłam pełna wątpliwości, czy aby na pewno Michael będzie chciał nas z powrotem w drużynie? Co jeśli dalej mnie nie chciał? Nie wiem, czy chłopcy wróciliby beze mnie, nawet gdybym próbowała przemówić im do rozsądku.
W piątek po skończonych zajęciach byłam tak spięta tym wszystkim, że warczałam na wszystkich wokół, chcąc pozbyć się tych wątpliwości, głupich myśli i uczuć, które pojawiły się, kiedy wymyślono nowe, głupie teksty na temat Gryffindoru. Pragnęłam za wszelką cenę pozbyć się tego wszystkiego z głowy, choć na chwilę mieć lekki umysł. I wtedy Elliott zaproponował spacer na boisko. Nie po to, aby się przejść, ale po to, by polatać. Zgodziłam się bez wahania. Każdemu z nas przydałoby się takie oderwanie od rzeczywistości, bo chłopcom powoli udzielał się mój zły nastrój.
Wspaniałomyślność Elliotta przyniosła fantastyczny efekt. Gdy odpechnęłam się nogami od ziemi doznałam tej utęsknionej lekkości, której nie czułam nawet w snach. Wiatr rozwiewał mi włosy, a ja po raz pierwszy poczułam się naprawdę szczęśliwa od dłuższego czasu. Znowu graliśmy w berka, naszą ulubioną grę. Śmialiśmy się, wirując w powietrzu. Aż pojawiła się profesor Spear. 
Kiedy ją zobaczyłam mina trochę mi zrzedła. Miała nieodganiony wyraz twarzy. Stała przed wejściem do szatni z rękami na piersi i czekała aż wylądujemy. Lataliśmy tyle, że gdy dotknęłam stopami ziemi miałam mały problem z chodzeniem. Podeszliśmy na bezpieczną odległość do profesor Spear z lekką obawą. 
- Jak się latało? - zapytała, a później uśmiechnęła się łagodnie, kładąc sobie ręce na biodrach. 
Odetchnęłam z ulgą. 
- Świetnie, pani profesor - odrzekł Ryan, szczerząc zęby. 
Profesor Spear pokiwała z aprobatą głową, a później przygryzła wargę. Teraz wyglądała jeszcze młodziej, niż w rzeczywistości była. 
- Ktoś chciałby z wami porozmawiać - powiedziała, otwierając drzwi do szatni. Ściągnęłam brwi. - Mike...
- Ha! - parsknął Ryan. - Nie ma mowy.
- Zamknij się - mruknął Elliott, a Ryan prychnął. 
Z szatni wyszedł Michael we własnej osobie. Miał lekko zakłopotaną i niezdecydowaną minę. Kiedy go zobaczyłam uleciało ze mnie powietrze. Zacisnęłam zęby i próbowałam zrozumieć, jak profesor Spear nakłoniła go do rozmowy z nami. I dlaczego to zrobiła. 
- No... - zaczął Michael, wyrzucając z siebie powietrze, które pewnie wstrzymał, gdy wyszedł na boisko. 
Ryan wsadził ręce do kieszeni spodni i spoglądał kpiąco na mojego brata.
- Zostawię was samych - odezwała się profesor Spear i już odwróciła się, aby odejść, kiedy Ryan ją zatrzymał.
- Proszę nie iść, Michael musi mieć jakąś zachętę, tak jak wtedy, kiedy ogłaszał, kto będzie w tym roku w drużynie - rzekł, akcentując każde słowo. Profesor Spear westchnęła ciężko i odsunęła się trochę na bok. 
- Nadal masz mi to za złe? - zapytał Michael, wsuwając ręce do kieszeni bluzy. Ryan ponownie prychnął. - Mogłeś zostać w drużynie.
- A ty mogłeś wziąć Evelyn zamiast tego debila. Wystarczy spojrzeć do czego to doprowadziło.
- Zamknij się - powtórzył Matt, wywracając oczami. 
- Sam się zamknij. Dobrze wiesz, że mam rację. Gdyby pomyślał, to teraz Gryffindor nie byłby celem głupich docinek, Evelyn nie musiałaby się tym wszystkim przejmować i zadawać sobie ran, a my moglibyśmy teraz spokojnie trenować do następnego meczu, który odbyłby się już za tydzień - warknął Ryan.
- Jakie rany? - Michael spojrzał natychmiast na mnie. 
- Ryan, nie mieszaj mnie do tego, zrobiłam to przypadkowo! - zawołałam, bo profesor Spear chciała się już wtrącić. Na szczęście się wycofała. 
- Nieważne czy przypadkowo, czy specjalnie, ważne, że były - mruknął Ryan. Spojrzał zirytowany na Michaela i splunął na ziemię. 
- To nic takiego - wtrąciłam.
- Oh, no jasne, że nic takiego - odrzekł z sarkazmem Ryan. 
- Zamknijcie się oboje - uciszył nas Elliott. - Do niczego nas to nie doprowadzi, jeśli będziecie się teraz sprzeczać. Co chciałeś powiedzieć? - zwrócił się do Michaela.  
- Chciałem was przeprosić, ale widzę, że niektórzy tego nie doceniają - powiedział Michael, akcentując ostatnie słowa. Przez chwilę z Ryanem mierzyli się spojrzeniami, po czym Michael kontynuował. - To było głupie z mojej strony i teraz żałuję, że wziąłem tego dupka.
- I tak nie wrócę - fuknął Ryan.
- Wrócisz - wyparowałam ostro.  
- Nie.
- Tak - wycedziłam, patrząc na niego lodowatym wzrokiem. Miałam ochotę mu przywalić. I pewnie bym to zrobiła, gdyby Elliott się nie odezwał.
- I co dalej? - zwrócił się do Michaela.
Ten przygryzł wargę i spojrzał na chwilę na murawę. Wziął głębszy wdech.
- Chciałbym też was poprosić, abyście wrócili. Wszyscy. Ty też Evelyn. I przepraszam za to, że cię nie wziąłem. Naprawdę żałuję. - Spojrzał na mnie z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Nie od razu doszło do mnie to, co powiedział. Wrócić? Naprawdę? Poczułam dziwny ucisk w gardle. 
- Tak, tak, tak! - zawołał Elliott. - Wrócimy! Boże, tak, wrócimy! Słyszysz Evelyn?
Tak, słyszałam. Oczy natychmiast zaszły mi łzami, ale nie czułam się smutna. To były łzy radości. 
Może to głupie, że płakałam z takiego powodu, ale naprawdę zależało mi na quidditchu. Brakowało mi dumnych uśmiechów i spojrzeń brata, gdy zrobiłam coś lepiej, niż tego oczekiwał. Tęskniłam za kaflem w ręce, za rywalizacją i współpracą z chłopakami. Łaknęłam tych radosnych krzyków, kiedy dokonałam czegoś, co naprawdę było na poziomie. 
- Hej, nie płacz - odparł ze śmiechem Matt i objął mnie, a ja uścisnęłam go mocno. Roześmiałam się cicho, kiedy Elliott powiedział, że i on się zaraz rozpłacze. Odsunęłam się od Matta i spojrzałam na Ryana.
- Czy teraz wrócisz do drużyny? - zapytałam. Widziałam, jak walczył ze sobą, żeby nie palnąć jakiegoś głupiego tekstu. Otworzył usta, a za chwilę je zamknął, żeby znowu je otworzyć. W końcu zdobył się na lekkie skinienie głową. 
Podbiegłam do niego szczęśliwa i rzuciłam mu się w ramiona. Trochę się rozluźnił. 
- Dobrze, robaczku, bo mnie udusisz - wykrztusił, kiedy ścisnęłam go jeszcze mocniej. Roześmiałam się znowu, odsuwając się od niego. 
- Dzięki Bogu - westchnęła profesor Spear, która przyglądała się tej scenie z uśmiechem. - Od jutra macie zacząć treningi i ćwiczyć codziennie - dodała surowym tonem, a po chwili wróciła do swojego normalnego głosu. - Wiem, że nie powinnam być po żadnej stronie, ale Gryffindor to przecież mój dawny dom, więc nie chcę, żebyśmy znowu przegrali. To znaczy wy. - Machnęła ręką i odeszła, uśmiechając się od ucha do ucha. 
- Możemy pogadać, Evelyn? - zapytał Michael, zerkając na Ryana. Pokiwałam głową, kiedy chłopcy mruknęli, że później się zobaczymy. Odeszłam z Michaelem trochę na bok, podczas gdy chłopcy tryskali energią, wiedząc, że wrócą do drużyny. W moim umyśle zakiełkowała myśl, że gdyby nie ja, to graliby dalej w quidditcha, bez odchodzenia z ekipy.
- Jesteś na mnie zła? - zapytał Michael, wsuwając dłonie do kieszeni jeansów. Obserwował mnie uważnie, jakby chciał wzrokiem sam odkryć, co w tej chwili czuję. 
- Nie - odparłam zgodnie z prawdą. - Dlaczego miałabym być?
Michael przygryzł wargę w charakterystyczny sposób. Ponoć ja też tak robiłam.
Podrapał się palcem po głowie, zerkając w lewo. Ta rozmowa musiała go sporo kosztować. Nigdy nie był skory do rozmawiania o uczuciach. Pod tym względem przypominał mi Ryana. I na odwrót.
- Wiesz... myślałem, że będziesz zła na mnie - wyznał cicho.
- I byłam, ale teraz nie mam powodu, żeby się gniewać. Wróciliśmy do drużyny, a ja wierzę, że zdołamy nadrobić punkty - odpowiedziałam, naprawdę w to wierząc. Nie było takiej rzeczy, której nie dalibyśmy rady z chłopakami, a w szczególności, jeśli chodziło o quidditch. 
- Czyli teraz w porządku? - zapytał Michael, a ja pokiwałam głową. - Mogę bez obaw na ciebie wrzeszczeć podczas treningów, robić surowe miny i kazać ci ćwiczyć więcej? 
- Co do ostatniego, to nie jestem pewna - ściągnęłam twarz, a Mike się uśmiechnął szeroko. Dobrze było go widzieć znowu uśmiechniętego. Wyglądał tak, jakby zrzucił właśnie z siebie cały ciężar, który nosił na barkach przez kilka tygodni. 
- Ja naprawdę nie... - zaczął Michael z konsternacją na twarzy. 
- Już nic nie musisz mówić. Wszystko wiem - powiedziałam, uśmiechając się do brata, po czym go objęłam. 
Tą krótką, ale miłą chwilę przerwał nam okrzyk niezadowolenia. Spojrzeliśmy w stronę, gdzie rozległ się ten odgłos i ujrzeliśmy naburmuszonego Ryana, na którego plecach znajdował się Matt. Elliott brał rozbieg i kiedy Matt zaczął głośno protestować, ten skoczył na nich i wszyscy runęli na ziemię. Ryan zaczął klnąć na Elliotta, ale po chwili śmiał się razem z chłopakami. 
- Na Ryana nie będę mógł krzyczeć? - zapytał Mike ze smutną, teatralną miną.
- Obawiam się, że będziesz musiał sobie na razie odpuścić. - Wsunęłam ręce do kieszeni bluzy i spojrzałam na Michaela. 
- Za jakieś dziesięć minut powinienem być u profesor Niven - rzekł brat, niezbyt zadowolony z tej sytuacji.
Zmarszczyłam czoło z wypisanym znakiem zapytania na twarzy. 
- Lekko się zdenerwowałem po meczu, wziąłem mikrofon i powiedziałem jakim dupkiem jest Curtis. 
- Ano, słyszałam o tym.
- I dostałem szlaban - przyznał Mike, a ja nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem. Jedno z moich marzeń w końcu się spełniło. To chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu. 
- Nie miałeś na kogo zrzucić winy, co
- No bo ciebie tam nie było - zażartował, a ja posłałam mu kuksańca. - Idę, zanim dostanę kolejny szlaban. Jutro widzimy się na treningu.
I odszedł pospiesznie. 
Płakałabym ze śmiechu, gdyby dostał kolejny szlaban za spóźnienie się. Ale to za piękne, aby mogło być prawdziwe. 
Zwróciłam się w kierunku chłopaków i zaczęłam do nich iść. Po rozmowie z bratem byłam w dobrym nastroju, tak, że chciało mi się skakać z radości. Kilka ostatnich metrów dzielących mnie od przyjaciół pokonałam biegiem i wskoczyłam na plecy Mattowi. Wydał z siebie śmieszny dźwięk i zachwiał się na nogach. Kiedy odzyskał równowagę, chwycił mnie za łydki, żeby nie polecieć w tył. 
- Co tam, robaczki? - zapytałam z uśmiechem. 
- Wiesz co? Czuję się, jakbym nosił w połowie zapełniony plecak - zauważył Matt. - Jesteś strasznie lekka.
- To chyba dobrze, hm? 
- No nie wiem - odezwał się Ryan. - Jak będzie tornado, to pierwsza pofruniesz. 
- Tak, a jak nadejdzie tsunami, to pierwsza popłynę - odparłam z nutą sarkazmu w głosie.
Ryan wzruszył ramionami.
- Kto wie. - Wyszczerzył zęby. 
Wracaliśmy do zamku, kiedy już się ściemniło. Nie spieszyliśmy się, więc dotarliśmy w połowie kolacji. Od razu, gdy usiedliśmy przy Alice i Rackel, napłynęły pytania, dlaczego mamy tak świetne humory. Natychmiast powiedzieliśmy przyjaciółkom o tym, że Michael przyszedł nas przeprosić i poprosić o powrót do drużyny. Rozpromieniły się obie na tą wieść. 
- W końcu nie będę musiała tak często patrzeć, jak Ryan je - mruknęła Alice, a Ryan prychnął. - To naprawdę najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałam. 
- To spójrz w lustro - odparował Ryan.
- Patrząc na ciebie, czuję się w pełni dowartościowana - odcięła się Alice z uśmiechem. 
Ryan nie zdążył zripostować, bo przypałętał się Perez z Craverem. Stanęli przy nas z obrzydzonymi, ale złośliwymi minami. 
- Co tam, półgłówki? - zaczepił nas Perez. - Brown, pytałaś brata, jaki będzie następny skład? Sami pierwszoklasiści, czy niedorozwoje takie jak Platt?
Odwróciłam się do nich z uśmiechem na twarzy. 
- Nie pytałam, ale skład będzie pewnie taki sam. Wiem jednak, że jeśli Gryffindor będzie grał ze Slytherinem, to Ślizgoni będą płakać, że przegrali.
Perez i Craver ryknęli śmiechem, a ja czułam się w wyśmienitym nastroju, wyobrażając sobie ich miny, kiedy to my wyjdziemy na boisko. Nie widziałam powodu, żeby informować ich o tym, iż wróciliśmy do drużyny. Niech to będzie tajemnicą, jak najdłużej się da. 
- Wiesz, chcielibyśmy oglądać treningi Gryfonów, ale sądzę, że warto poczekać do meczu, bo wtedy będzie prawdziwe pośmiewisko - odparł Perez, a Craver mu natychmiast przytaknął. 
- Jak Platt przywali ci tłuczkiem, to wtedy będzie pośmiewisko - mruknął Ryan, podłapując mój podstęp.
- Wątpię - skwitował Perez, oglądając swoje paznokcie. - Jest taki słaby, że nawet te dwa tygodnie mu nie pomoże. Swoją drogą, jestem ciekaw, kto będzie na miejscu Curtisa. Z moich zaufanych źródeł wynika, że wy nie zamierzacie wracać do drużyny. 
No to masz bardzo słabe źródła, pomyślałam z mściwą satysfakcją. 
- Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, to możesz myśleć, że na jego miejscu będzie ta dziewczynka z drugiej, czy trzeciej klasy, która była na treningu - wtrącił Matt. - Łatwo będzie ci taką ograć, prawda? Nigdy nie miałeś na tyle honoru, żeby zmierzyć się z kimś na swoim poziomie. 
Na twarzy Cravera pojawiło się lekkie zmieszanie.
- Ja przynajmniej mogę być dumny ze swojego domu i z czystości swojej krwi. W Slytherinie nie ma żadnego kołka i niedorozwoja, nie to, co w Gryffindorze. 
Ryan zaśmiał się krótko. 
- Możesz być dumny ze swoich koleżków, bo to oni odwalają za ciebie całą robotę. Ty jeszcze niczego nie dokonałeś, pajacu. 
Perez zacisnął usta w wąską kreskę, po czym odszedł z Craverem w stronę wyjścia. Zgaszenie Pereza - misja osiągnięta. 
- Nie rozumiem, czemu zatajacie to, że jesteście w drużynie - odparła Rackel, popijając sok dyniowy. - Prędzej czy później się wyda.
- I oby się wydało dopiero w dzień meczu - skwitował Elliott, odchylając się do tyłu.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wszyscy są zmęczeni. Przebywałam z przyjaciółmi tak długo, że potrafiłam to stwierdzić niemal od razu. Znałam ich, jak własną kieszeń. Po ostatnich tygodniach należał nam się odpoczynek. Fizyczny, jak i psychiczny. 
Wstaliśmy od stołu w pełni najedzeni i pomaszerowaliśmy do wieży Gryffindoru na siódmym piętrze. W Pokoju Wspólnym siedziało tylko kilka osób, bo reszta jeszcze nie wróciła z kolacji. Pożegnałyśmy się z chłopakami i skierowałyśmy się do swojego dormitorium. Wchodząc do środka ziewnęłam szeroko, mało nie zauważając dziwnego zapachu, który panował w pomieszczeniu. Rackel zmarszczyła nos.
- Otworzę okno - powiedziała, podchodząc do parapetu. Do środka wleciało rześkie powietrze i przez chwilę można było czuć zapach drzew, ale niemiły odór szybko wrócił. 
Nie zwróciłam na to zbytniej uwagi. Chciałam zatopić się w ciepłym łóżku i odpłynąć do krainy snów. Wyspać się, bo wiele ostatnich nocy nie przespałam. I mimo tego, że jutro były zajęcia, to miałam nadzieję, że się w końcy wyśpię. 
Odkryłam kołdrę i natychmiast gwałtownie odskoczyłam do tyłu, dusząc cichy krzyk w rękawie bluzy. Odór zginilizny buchnął mi w twarz i musiałam powstrzymać odruch wymiotny, żeby nie zwrócić kolacji na podłogę. Na białym prześcieradle leżał czarny, duży kruk, a wokół niego rozchodziła się czerwona plama krwi. Oczy miał wydłubane, skrzydła leżały odcięte niedaleko tułowia, a nogi ptaka zostały połamane i rozsypane na gnijące ciało. 
Usłyszałam krzyk Alice, ale karteczka leżąca na łóżku odwróciła moją uwagę od przyjaciółki. Przycisnęłam rękaw bluzy do nosa, żeby nie wdychać tego fetoru i podeszłam do łóżka, by móc odczytać to, co jest na kartce.
Zdusiłam w sobie dziwny dźwięk, gdy zobaczyłam koślawe pismo. 

"Nie zapomniałaś o mnie, siostrzyczko? 
                                                  -V."

Wzięłam kartkę do ręki i zmięłam ją w dłoni, odsuwając się od łóżka. 
- Trzeba kogoś o tym powiadomić - powiedziałam, czując jak papier niemalże palił moją skórę.




sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział VII


MECZ QUIDDITCHA


Minęło kilka tygodni odkąd okazało się, że Victoria okradała ludzi ze szkoły. Od momentu, kiedy dostała tygodniowy szlaban od profesor Liws, całkowicie zajęła się czym innym. W sumie, nie wiedziałam nawet, co robi, ale dopóki nie dotyczyło to mnie, to było mi to wszystko obojętne. Często przesiadywała z Jessie i rozmawiała z nią po cichu, patrząc na wszystkich konspiracyjnym wzrokiem. Jeśli chodzi o społeczność uczniowską, to szepty i durne komentarze definitywnie zniknęły, choć przez długi czas nie było łatwo przetrwać.
Codziennie Alice musiała mnie powstrzymywać od zbyt pochopnych działań, takich jak zamordowanie niektórych ludzi. Rzucałam wyzwiskami na prawo i lewo (czasami miałam wrażenie, że przejmuję naturę Ryana), a wówczas ludzie spoglądali na mnie z lekkim strachem. Niestety, nawet groźby nie dawały żadnego efektu i szepty na mój widok nieustawały. Dziewczyny powtarzały mi, żebym była spokojna i tak dalej. Nie pomagało.
- Nie możesz tak reagować na każdego ucznia w tej szkole - mówiła Alice, ciągnąc mnie do Pokoju Wspólnego po skończonych zajęciach, po tym jak chciałam się rzucić na jakiegoś Ślizgona. 
- A ty co byś zrobiła na moim miejscu? - zawołałam wściekła na cały świat. 
Ewidentnie nie radziłam sobie z emocjami.
- Na pewno nie atakowałabym każdej osoby, która szeptałaby na mój widok - odparła spokojnie Alice, sadzając mnie na kanapie. - Musisz jakoś to przełknąć.
- Ta - mruknęłam, zakładając ręce na piersi. - Oczywiście. Sama byś się wściekła, gdyby to ciebie brali ciągle na języki.
- Nie mówisz dosłownie, nie? - wtrącił się Ryan z teatralną przerażoną miną. Spiorunowałam go wzrokiem, ale nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam się delikatnie. Zrobiło mi się trochę lżej. 
- To nie było ani trochę śmieszne - stwierdziła z poważną miną Alice, ale widziałam w jej oczach rozbawienie. 
Ryan wzruszył ramionami, zapadając się w fotelu z usatysfakcjonowaną miną. 
Tak, mniej więcej, wyglądał każdy mój dzień w Hogwarcie przez te kilka tygodni. Alice próbowała mi przemówić do rozsądku, przez co się bardziej wściekałam, ale dzięki interwencjom Ryana robiłam się spokojniejsza. 
Przez ten okres czasu coraz bardziej przestawałam się przejmować zajęciami. Wprawdzie odrabiałam prace domowe (wcale nie spisywałam od Alice i Rackel), ale bez większej uwagi. Po prostu żeby były zrobione. Większość nauczycieli dawała mi za to nawet dobre oceny, ale zdarzali się też tacy, na przykład profesor Liws, co wystawiali mi Nędzny. A przecież to były dobre wypracowania.
W październiku sytuacja z lekcjami była jeszcze stabilna. Miałam niekiedy chwile, gdy rzucałam wszystko, siadałam i myślałam nad wszystkim, tylko nie o zrobieniu wypracowania. Rozmyślałam szczególnie o quidditchu i naszej drużynie. Pierwszy mecz miał odbyć się niedługo, a nie zapowiadało się na to, by Gryfoni wygrali z jakąkolwiek drużyną. Czasem chodziliśmy oglądać treningi prowadzone przez Michaela i wracaliśmy całkowicie załamani. To, co widziałam na boisku, sprawiało, że zaczęłam się wstydzić własnego domu już przed spotkaniem. Jedynymi osobami, które mogły coś zdziałać byli Michael, Charles i Jaden, ale to nie wystarczało, żeby wygrać rozgrywkę. No bo szczerze mówiąc, czy dwóch ścigających, którzy sami na siebie wpadają w powietrzu, mogą w ogóle utrzymać się w grze przez pierwsze dziesięć minut? Nie sądzę. 
Ścigający jeszcze byli w miarę ogarnięci w porównaniu do jednego pałkarza, którego Mike przyjął do drużyny. To był ten chłopak, który zgłosił się przy naborze. Wówczas myślałam, że poradziłby sobie w grze, ale po kilku treningach z jego udziałem, wiedziałam, że to będzie porażka. Siłę miał, owszem, ale posyłał tłuczki tam, gdzie nie powinien. W rezultacie, przez niego, Darren wylądował w Skrzydle Szpitalnym (tydzień przed meczem!) po tym, jak oberwał od niego tłuczkiem dwa razy. Pani Deering kategorycznie zakazała mu brania udziału w zbliżającym się meczu. Michael, Darren i Jaden błagali ją, aby pozwoliła mu grać w meczu, ale ta pozostawała nieugięta. Mike przybiegł więc do nas, prosząc, aby któreś z nas tymczasowo zajęło miejsce Szukającego. Bez pełnego składu drużyna Gryfonów nie mogła grać. Wiedziałam, jak Mike'owi zależy na quidditchu. Zrobiło mi się go szkoda, więc chciałam się zgodzić. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Ryan odmówił za mnie, choć sam chętnie zagrałby w meczu, nawet jako szukający. Później trochę się o to posprzeczaliśmy, bo chciałam pomóc bratu, a on bezczelnie zabronił mi grać. Ostatecznie jednak nie poszłam do Michaela i nie oznajmiłam mu, że chcę pomóc. Zamiast tego poprosiłam jego kumpla Jacoba, żeby zgodził się pomóc Mike'owi. Sam mu odmówił, ale ugiął się, kiedy namawiałam go po tysiąc razy przez kilka dni. Nie był ani trochę przygotowany, ale dzięki niemu drużyna mogła wziąć udział w meczu. 
W dzień spotkania Gryfonów z Puchonami zastanawiałam się, czy w ogóle iść na ten mecz. Wytrzymałabym tam psychicznie, widząc wszystko na własne oczy? Obawiałam się, że nie zostanę do końca rozgrywki i przy najbliższej okazji zabiję chłopaków, iż nie zostali w drużynie. Albo Michaela za to, że o nich nie walczył. Albo wszystkich na raz. 
Wyszliśmy z zamku na błonia, kierując się w stronę boiska. Pogoda była w porządku. Dobra widoczność, lekkie zachmurzenie, delikatny wiatr. Czy to jakaś szansa dla Gryfonów? Nadzieja matką głupich.
- Czy my naprawdę musimy iść, skoro już wiadomo jaki będzie wynik? - jęczał Elliott, włócząc nogami. On i Rackel dzisiaj rano rozpoczęli protest. Nie chcieli iść na mecz, bo byli pewni, że Gryffindor przegra. Tak długo sprzeczali się z Alice i Ryanem, że w końcu odpuścili i poszli z nami. Nawet jeśli wynik był do przewidzenia, to należało się pojawić. Choćby nawet tylko wesprzeć własną obecnością Gryfonów i pokazać, że nie jesteśmy obojętni. 
- Tak - rzekł ostro Ryan. Miał już dość narzekań Elliotta. 
- Nawet Darren tam będzie, więc ty również powinieneś, skoro jeszcze w tym roku byłeś w drużynie - stwierdziła spokojnie Alice. 
Elliott przewrócił oczami, ale już się nie odezwał. Przez chwilę była napięta atmosfera. Szliśmy w milczeniu, a obok nas przebiegali uczniowie zmierzający na boisko. Za kim byli? Liczyli na wygraną Gryffindoru? Czy może byli za Hufflepuffem? 
Gdy byliśmy w połowie drogi natknęliśmy się Pereza. Nie był sam i nie byłoby to dziwne, gdyby był z Craverem. Jednak zamiast niego był z dziewczyną, a dokładnie z Krukonką. Zdziwiło nas to trochę, ale wszystko się wyjaśniło, kiedy ujrzeliśmy niebezpieczny wyraz twarzy dziewczyny. Była od nas starsza, pewnie w tym roku kończyła już szkołę. Coś mówiła do Pereza, a ten jak zawsze miał arogancki wyraz twarzy. Na twarzy Krukonki malowała się złość. Przez kilka chwil rozmawiali (chociaż, było to bliskie kłótni), a później dziewczyna krzyknęła i uderzyła Pereza z pięści w twarz. Odwróciła się i pomaszerowała na boisko. 
Stanęliśmy jak wryci, a później wybuchnęliśmy śmiechem. Nie wiem, czemu go uderzyła, ale było to piękne. Poczułam się trochę zazdrosna, bo ja marzyłam, żeby pobić Pereza, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. 
- Perez - zawołał Ryan. - Gdzie twój chłopak? Czemu cię nie obronił przed dziewczyną?
Perez splunął na ziemię i wytarł rękawem krew, która lała się z nosa. Spojrzał na Ryana morderczym wzrokiem, ale nie próbował się odgryźć. Właśnie został znokautowany przez Krukonkę, co za wstyd dla Ślizgona. 
  - Jak nam zapłacisz, to nikomu o tym nie powiemy - powiedział Ryan, kiedy przechodziliśmy obok Pereza.  
Perez zaczął rzucać przekleństwami w naszą stronę. 
- Nieładnie tak mówić - zganił go Elliott. - Nu, nu, nu. Mama nie nauczyła kultury?
Zanim się obejrzeliśmy Perez rzucił się na Elliotta, który był najbliżej niego. Oboje runęli na ziemię z hukiem. Ryan natychmiast przyłączył się do bójki. Nacierał na Pereza, Perez atakował Elliotta, a Elliott próbował się bronić przed Ślizgonem. Miałam nadzieję, że szybko to się skończy. Zwykle nie próbowaliśmy odciągnąć Ryana, bo zawsze kończyło się to niepowodzeniem.
W pewnym momencie, znikąd, pojawił się Craver i zaczął szamotać się z Elliottem. Ślizgoni zyskali przewagę, bo tylko Ryan mógł coś zdziałać. Rzuciłam się na pomoc przyjaciołom. Wzięłam za szmaty Cravera i odepchnęłam go najmocniej, jak tylko umiałam. Craver szybko zorientował się, że ja stanęłam w obronie Ryana (nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie). Zawahał się, ale kiedy Matt odciągał Pereza, Craver rzucił się na niego.
- Gdzie! - zawołałam i zanim Craver zdążył coś zrobić Mattowi znowu go odepchnęłam. Fantastycznie! Jak są potrzebni nauczyciele to ich nie ma!
W końcu zyskaliśmy przewagę i nareszcie zakończyła się bójka. Ryan i Elliott mieli podbite oko, Perez rozciętą wargę i złamany nos. Tylko Craver, Matt i ja nie ucierpieliśmy. 
- Twój chłopak przyszedł - zakpił Ryan zasapany. Zresztą wszyscy byliśmy zmęczeni tą szamotaniną.
- Zamknij pysk - warknął Craver, zaciskając dłonie w pięści.
Ryan zarechotał.
- Dawno nie słyszałem twojego motta życiowego. Prawie się za nim stęskniłem.
Tym razem Craver zaczął obrzucać nas wyzwiskami. Ryan zanosił się śmiechem. Trzeba było go stąd zabrać zanim znowu dojdzie do kolejnej bójki. 
Wzięłam go delikatnie za ramię.
- Chodźmy już. Zaraz zacznie się mecz - powiedziałam cicho i popchnęłam lekko Ryana w stronę boiska. Nie zaprotestował, więc uznałam to za dobry znak.
Elliott szedł z dziewczynami na przedzie, wyklinając na cały świat. Matt był z nami, w razie gdyby Ryanowi znowu coś odbiło. 
- Idźcie, idźcie - warknął Perez. - My też pójdziemy i będziemy rozkoszować się przegraną Gryffindoru. 
Poczułam pod palcami, jak Ryan zaciska pięści. Niedobrze, źle, niedobrze. Przyspieszyłam, wzmacniając uścisk. Kolejna bójka była niepotrzebna. 
- Brown, słyszałem, że twój braciszek bardzo się stoczył - zawołał za nami Perez. - Przyjmując do drużyny takie badziewia, wstydziłbym się pokazywać ludziom na oczy.
Perez traktował Gryfonów, jak rzeczy. Dla niego ludzie nie mieli żadnej wartości, byli jedynie przedmiotami, które można tylko psuć. Żałosne.

- Będziemy bardzo szczęśliwi, kiedy zobaczymy wasze miny po przegranej! Raj dla oczu!
Ryan zacisnął zęby ze złości, wyrwał się z mojego uścisku i ruszył na Ślizgonów. Na szczęście (o niebiosa, dzięki wam!) Matt zareagował szybko i unieruchomił Ryana. 
- Nie ma sensu - powiedział Matt. - Perez i tak będzie drążył ten temat.
Ryan stał nieruchomo, trawiąc wszystkie informacje.
- Ryan... - zaczęłam, a on westchnął i odwrócił się. 
Miał nieodgadniony wyraz twarzy, a po chwili się uśmiechnął. 
- Idę, robaczki, już spokojnie - odparł lekko i ruszył przed siebie. 
Kamień z serca. 
Dotarliśmy na boisko w miarę szybko. Obawiałam się, że Ryan się rozmyśli i wróci skopać tyłki Ślizgonom. Ku mojej uldze, tak się jednak nie stało. Zajęliśmy miejsce na widowni wśród rozentuzjazmowanych Gryfonów i czekaliśmy na rozpoczęcie meczu. 
Obserwowałam nauczycieli, którzy zbierali się na jednej z wyższych trybun. Wydawało mi się, że większość patrzyła na boisko z nadzieją w oczach. Pewnie spodziewali się jakiegoś widowiska, gdzie obie drużyny miałyby równe szanse, ale kiedy usłyszeli o składzie Gryfonów... Nieważne. Opiekun Hufflepuffu, profesor Chadwick, już się cieszył z wygranej i wcale tego nie ukrywał. Zaś profesor Liws była przygaszona i wyglądała tak, jakby chciała się stąd zmyć, jak najszybciej. Trochę jej współczułam, bo wiedziałam, jak bardzo angażuje się w quidditcha.
Gryfoni wokół mnie dzielnie kibicowali naszej drużynie. Momentami zastanawiałam się, czy są świadomi nadchodzącej porażki Gryffindoru. Młodsi wydawali się, jakby w ogóle nie znali składu, a starsi wyglądali, jakby starali się mimo wszystko, wierzyć w Gryfonów, chociaż marnie im to wychodziło. 
  Kiedy na boisko wyszła profesor Spear z miotłą i kufrem, gdzie znajdowały się wszystkie piłki poczułam niemiły skurcz w żołądku. Już dawno nie patrzyłam na nią z perspektywy widza, gdy Gryfoni brali udział w grze. Darren przecisnął się przez grupę drugoklasistów i zajął miejsce obok mnie. Miał rękę na temblaku i dosyć niezadowoloną minę, że musi tu siedzieć. Profesor Spear otworzyła kufer i uwolniła tłuczki oraz złotego znicza, który zakręcił wokół nas koło i zniknął z naszych oczu. Poczułam, jak Darren obok mnie zadrżał, gdy zobaczył złotego znicza. 
Na boisko zaczęli wychodzić zawodnicy, a rozmowy na trybunach przerodziły się w krzyk i wiwaty. Wychodzili po kolei ze swoich szatni, ubrani w kolory swojego domu, a ja miałam wrażenie, że zaraz sobie coś zrobię z zazdrości. Tak bardzo chciałam być teraz na boisku...
Wszyscy gracze zebrali się wokół profesor Spear, która sędziowała w dzisiejszym meczu. Chłopak, przez którego Darren wylądował w Skrzydle Szpitalnym wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować. W swoim stroju wydawał się jeszcze bardziej wiotki i bardzo mały. Dostrzegłam, że Cohen Ainsley, komentator i Puchon z szóstego roku, bacznie przygląda się Gryfonom z powątpiewaniem, kręcąc głową. 
- Proszę dosiąść mioteł! - zawołała profesor Spear z kaflem pod pachą.
  Gdy zawodnicy dosiedli swoich mioteł profesor Spear zadęła w swój gwizdek i wyrzuciła w górę kafla. Gracze wzbili się natychmiast w powietrze, a Charles porwał jako pierwszy kafla i szybko skierował się w stronę bramek przeciwnika. Zaskoczona, poderwałam się na nogi, aby lepiej widzieć. 
- ...Curtis szybuje w stronę bramek Puchonów z zawrotną szybkością! Zostawia w tyle swoich przeciwiników i teraz na jego drodze jest tylko bramkarz, Adrian Griffin... bierze zamach... wyrzuca piłkę... i ...oooh! Adrian Griffin zręcznie broni lewej bramki i podaje kafla Simonowi Juddowi...
  Charles warknął coś pod nosem ze wściekłą miną i skręcił za Simonem. Przez chwilę ścigał go i próbował odebrać kafla, ale gdy Simon zaczął przerzucać piłkę z Gale'em Nixonem nie mógł nic zrobić bez pomocy innych. 
- Charles Curtis próbuje bezskutecznie odebrać kafla Puchonom... nadlatuje Jenna Levitt... szybuje prosto na Judda... co ona robi! 
  Dziewczyna leciała wprost na Simona, jakby chciała go stratować. Nie potrafiła skręcić miotłą i jej przerażenie na twarzy mówiło samo za siebie. 
- ...ufff... Judd wymija Levitt i leci bezpośrednio na Michaela Browna... za nim leci zdeterminowany Curtis... wystawia rękę... po co... co on robi! 
  Charles wyciągnął rękę, chwycił za ogon miotły Simona i pociągnął do siebie. Judd zaskoczony tym ruchem wypuścił kafla z ręki, a Charles od razu go złapał.
- ...faul! To był ewidentnie faul! 
Rozległ się gwizdek profesor Spear, czyli rzut karny, gdyż wszystko wydarzyło się w obrębie trzech naszych bramek. Z trybun dochodziły odgłosy oburzenia i nawet komentator nie szczędził słów. Michael podleciał do Charlesa i zaczął na niego wrzeszczeć. Był nieźle rozeźlony. Gniewnie gestykulował, ale Charles tylko machnął lekceważąco ręką i odleciał na środek boiska. 
Michael wrócił do bramek, skupiając się na kaflu, który był w rękach Simona. Trybuny stopniowo zaczęły milknąć, oczekując w napięciu rozwój sytuacji. Zacisnęłam dłonie w pięści, gdy profesor Spear ponownie zagwizdała, na znak, że Simon może rzucać. Wstrzymałam dech, jakbym ja sama miała to obronić. Simon zamachnął się i posłał piłkę w prawą bramkę. Michael szybko zareagował i odbił kafla w stronę Gabe'a Milesa. 
Wypuściłam powietrze z płuc, rozluźniając palce. 
- ...Miles podaje do Levitt... ona odrzuca spowrotem do Milesa... Judd siedzi jej na ogonie... chyba przejmie kafla... ooooh! Jaden Cooper posłał tłuczka w stronę Judda! Miles może lecieć dalej... podaje do Curtisa... i... wlatuje w Levitt! To niemożliwe! Cóż, Michael Brown dobrał sobie... idealny skład, aby przegrać ten mecz...
- Ainsley - warknął profesor Nigel, nauczyciel astronomii. 
- Ale proszę pana, każdy to wie...
- Ainsley!
- Dobrze, dobrze... Curtis mija  Nixona... zręcznie unika tłuczka posłanego przez pałkarza Puchonów, Macka Lynwooda... Judd próbuje przejąć kafla... ohh! Znowu zostaje sfaulowany przez Curtisa! Ostre zagranie łokciami wobec przeciwnika... rzut wolny...
Gra toczyła się dalej, a Charles faulował z coraz większą brutalnością. W pewnym momencie wyrwał pałkę chłopakowi z naszej drużyny i posłał tłuczka w stronę obrońcy Puchonów. Rozległy się wrzaski pełne oburzenia, a Michael zażądał krótkiej przerwy. Gdy stopy Curtisa dotknęły ziemi Mike rzucił się do niego, krzycząc coś i grożąc mu pięścią. Charles zaczął się z nim wykłócać. Byłam pewna, że uważa swoje występki za coś normalnego. Kilka minut o czymś dyskutowali, po czym wznowiono grę. 
Michael był tak rozjuszony zachowaniem Curtisa, że przepuścił aż trzy bramki. Podczas gdy Puchoni dalej zdobywali punkty, Charles nie zrobił sobie nic z gróźb Michaela i dalej faulował przeciwników. Ten mecz, to była istna porażka.
- Idę stąd - oznajmił Ryan, gdy Curtis sfaulował naszego pałkarza, który w rezultacie musiał zejść z boiska, bo nie mógł dalej grać. 
- Ja też - mruknęłam, ruszając za chłopakami. Alice i Rackel też poszły, więc Darren został sam na sam z chęcią zamordowania Curtisa.
Wróciliśmy do zamku w paskudnych humorach. Żadne z nas nie odezwało się do siebie, dopóki nie znaleźliśmy się w Pokoju Wspólnym. Jednak wymieniliśmy ze sobą tylko kilka słów, po czym pogrążyliśmy się w milczeniu, aż do zakończenia meczu. Gdy Gryfoni zaczęli zapełniać Pokój Wspólny bałam się zapytać, jaką przewagą wygrali Puchoni. Wielu uczniów miało smutne i zniesmaczone miny. Niektórzy byli wręcz wściekli. 
Kiedy zobaczyłam Jacoba i jego wyraz twarzy, wiedziałam już, że przewaga była wielka. Jacob podszedł do nas i usiadł w wolnym fotelu.
- No, zadowolona? - zwrócił się do mnie. - Mecz się odbył.
- Ile?
- Dwieście osiemdziesiąt do trzydziestu - odrzekł, a ja poczułam się tak, jakby ktoś przejechał mnie walcem. Schowałam twarz w dłonie i wsłuchiwałam się, jak Ryan klnie na Michaela. 
- Kiedy następny mecz? - zapytałam, spoglądając na Jacoba. Dopiero teraz zauważyłam, jaki jest zmęczony. 
- Za dwa tygodnie, ale zapomnij, ja nie biorę w nim udziału. Musisz znaleźć kogoś innego, kto byłby tak głupi, jak ja - powiedział, wzdychając ciężko. - Albo sami poproście Michaela, żeby pozwolił wam grać. 
- Ja nie będę się prosił - warknął Ryan. Poderwał się na nogi i stanął obok kominka. - Sam do tego doprowadził. Nie wziął nawet własnej siostry, a później, tydzień przed meczem, przybiegł do Evelyn, prosząc, żeby zagrała w meczu. 
- Też uważam, że źle postąpił i teraz ponosi tego konsekwencje, ale nie możesz go za to winić do końca życia - rzekł Jacob, przecierając sobie oczy. Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, a później Jacob dodał. - Znam Michaela i gdy przyjdzie do was, to Ryan, zgódź się i nie rób żadnych niepotrzebnych afer. On już i tak wystarczająco cierpi przez tą przegraną. 
- Po moim trupie. Zajmie nam to całą wieczność, żeby nadrobić takie straty. Widziałem, jak przygotowali się Ślizgoni i Krukoni, nie mamy żadnych szans. 
- Jak nie wrócimy do drużyny, to na pewno nie będziemy mieli żadnych szans - mruknął Matt z ironią w głosie. 
- Nie wrócę, po moim trupie - powtórzył Ryan. 
- To się da załatwić - burknął Matt.
Westchnęłam, kiedy chłopcy zaczęli pojedynkować się na spojrzenia. 
- Wrócisz do drużyny, czy ci się to podoba czy nie - wtrącił Elliott z niebezpiecznym błyskiem w oku. W tej chwili był zdolny nawet do pobicia Ryana, jeśli miałoby to pomóc w zmianie jego decyzji. 
- Powodzenia - odpowiedział cierpko Ryan i spojrzał na mnie. - Ty też chcesz, żebym wrócił, prawda? Nawet po tym, kiedy cię nie przyjął. 
Wydałam z siebie dziwny dźwięk, oznajmujący bezsilność. 
- To mój brat, jestem zobowiązana mu pomóc, nawet jeśli mnie nie wziął do drużyny. Już i tak wystarczająco pozwoliłam mu, żeby się obwiniał za przegrany mecz. Jeśli pomoc, oznacza twój powrót do drużyny, to tak, jestem za tym, abyś wrócił. 
- Zapomnij.
- Teraz, to ja tutaj ustalam warunki - powiedziałam ostro, a Ryan umilkł.
Jacob wstał i przeciągnął się. Mruknął coś, że idzie do dormitorium, po czym zniknął nam z oczu. Ryan nadal milczał, więc postanowiłam wykorzystać okazję i zapytać się jakiegoś ucznia o szczegóły meczu. Nie za bardzo cieszyłam się na dawkę kolejnych przytłaczających wiadomości, ale ciekawość zwyciężyła. 
Zaczepiłam jakiegoś chłopaka.
- Hej, jak mecz? 
Odwrócił się do mnie i wzruszył ramionami.
- Przegrana. Dwieście osiemdziesiąt do trzydziestu. Spodziewałem się, że przegranej, ale nie aż takiej przewagi. Podziwiam twojego brata za to, że nie pobił Curtisa. Sam chętnie bym mu przywalił - powiedział i uśmiechnął się, ukazując swoje równe, białe zęby. 
- Został na boisku do końca meczu? Nikt nie odważył się, żeby go znokautować? - zapytałam ze smutkiem w głosie.
- Nie, ale pięknie wyleciał z drużyny. Michael wyrwał mikrofon Ainsleyowi i powiedział do Curtisa, że po jego widowiskowych zagraniach, których nie szczędził pokazywać, jest naprawdę zasmucony tym, że na świecie istnieją tacy głupi ludzie, jak on. Dodał też, że nawet gnom ogrodowy byłby mądrzejszy i nie powtarzał tylu fauli w jednym meczu. Po czym oznajmił, że Curtis wylatuje z drużyny, podkreślił jak bardzo nim gardzi i że żałuje, iż nie wziął ciebie zamiast niego. 
Byłam pod wrażeniem, że Michael powiedział to przy, prawie, całej szkole. Nikt inny nie odważyłby się tego zrobić, nawet Ryan, który postawiłby na opcję pobicia. 
- Nigel próbował zabrać mu mikrofon, dosyć śmiesznie to wyglądało. Po wszystkim Michael oddał posłusznie mikrofon i podziękował kulturalnie za pożyczenie. Nie wiem, czy nie dostał za to szlabanu. Ale moim zdaniem, warto było. Curtis już nie będzie pałętać się pod nogami. 
Pokiwałam powoli głową, czując, że rozdziera mnie duma z powodu brata.
- Coś ciekawego jeszcze się wydarzyło? - zapytałam, spoglądając na chłopaka.
Gryfon chwilę się zamyślił, ale nie zdążył nic odpowiedzieć, bo u jego boku pojawił się Zielonooki. 
- Tak, ten wasz pałkarz, taki patyczak, zwymiotował na boisko, ta dziewczyna od was przywaliła w obręcz, a ten drugi ścigający zderzył się z pałkarzem Puchonów. Cudnie, prawda? - wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
- Dlaczego od nas? 
Wzruszył ramionami. 
- Nie wiem, ale świetnie to brzmi.
Wywróciłam oczami, a Zielonooki się zaśmiał.
- To mój kumpel, Will - oznajmił Zielonooki, klepiąc chłopaka po plecach.
- Nie wierzę, że się z nim przyjaźnisz - mruknęłam do Willa, a on się roześmiał.
- Ja chwilami też.
Zielonooki posłał mu kuksańca, zerkając na kogoś ponad moim ramieniem. Będąc niemal pewna, że patrzy na Rackel znowu wywróciłam oczami. Przyjaciółka wydawała się nim ostatnio najmniej zainteresowana, a on i tak uparcie chciał się do niej zbliżyć. 
- Cześć, Rackie - powiedział, podchodząc do niej. 
- Twoja przyjaciółka próbuje być niedostępna, ale tak naprawdę podoba jej się Raph - odrzekł Will, a ja ze zdziwienia spojrzałam na Rackel. Nie wyglądało na to, żeby dalej durzyła się w Raphaelu. 
- Co ty gadasz...
- Potrafię patrzeć na ludzi - rzekł Will, a jego kąciki ust uniosły się do góry. - Patrząc na ciebie, widzę, że nie masz zamiaru nigdy się zakochiwać. Wolisz znajdować się jak najdalej od miłości, bo sądzisz, że miłość ogłupia. Lubisz przebywać wśród znanych ci osób, ale nie masz problemów w poznawaniu innych, więc szybko adaptujesz się w nowym towarzystwie. Jesteś impulsywna, nie boisz się łamać zasad i czasami zgrywasz kogoś, kim nie jesteś. Preferujesz towarzystwo chłopaków, ale możesz też przebywać wśród dziewczyn bez najmniejszego problemu, o ile są to mądre dziewczyny. Powiedziałbym ci więcej, ale twoi dwaj przyjaciele dziwnie się na mnie patrzą, więc czuję się niekomfortowo - dodał na końcu, uśmiechając się delikatnie. 
- Każdy stwierdziłby, że jestem impulsywna bez żadnej umiejętności patrzenia na ludzi - odpowiedziałam. 
W większości, to co powiedział, było prawdą... No dobra, wszystko, ale to nie zmienia faktu, że każdy inny mógłby powiedzieć to samo. 
- Tak, ale nie każdy powiedziałby, że nie chcesz się zakochiwać, prawda? - Uniósł do góry brawi. - No właśnie - odparł, kiedy nie odpowiedziałam. - Gratuluję dostania się do drużyny.
- Jeszcze się nie dostałam - mruknęłam.
- Teoretycznie jesteś już w drużynie - rzucił, odchodząc w głąb Pokoju Wspólnego. 
  Pff, oczywiście. 

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział VI

DRZWI WYDARZEŃ

Widziałam, jak zabrały bransoletkę Lucy Parsons!
- Ukradła mi moją książkę!
- Odwróciłem się na chwilę. Na chwilę! Kiedy z powrotem spojrzałem już tego nie było!
- Zwinęła mi karty. Zrób coś z tym, albo sam się tym zajmę. 
To usłyszałam (i wiele innych rzeczy) gdy tylko pojawiłam się w Wielkiej Sali na śniadaniu. Z początku nie rozumiałam o co chodzi, dlaczego ludzie mi to mówią i o kogo im chodzi. Dopiero kiedy Willow Randal z Hufflepuffu opisała mi ową osobę, która ukradła jej pierścionek, wiedziałam, że chodzi o Victorię. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, że moja własna siostra jest złodziejką moja wściekłość sięgała zenitu. Nawet nic nie powiedziałam przyjaciołom tylko zawróciłam i szybko pomaszerowałam do Pokoju Wspólnego, gdzie ostatnio widziałam Victorię. Miałam ochotę ją ubić, rozszarpać, zamordować. Nigdy, ale to n i g d y przez myśl mi nie przeszło, że Vicky mogłaby komuś coś ukraść. Nikt z naszej rodziny nie kradł. Ani Michael, ani ja, n i k t. Tymczasem okazało się, że najgrzeczniejsze dziecko w rodzine zaczęło kraść! 
Zabiję, zabiję, zabiję, powtarzałam sobie w myślach, popychając ludzi na schodach. Mało mnie obchodziło, że ktoś znów będzie miał do mnie jakiś problem tylko dlatego, że go staranowałam. Ważne było, żeby zamordować siostrę. Co jej w ogóle strzeliło do głowy?! Po co jej te wszystkie rzeczy?
Siódme piętro przebyłam biegiem, zniecierpliwiona wypowiedziałam do Grubej Damy hasło i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że całą drogę do Pokoju Wspólnego podążali za mną Matt i Ryan. Nic jednak nie powiedziałam i kiedy Gruba Dama pozwoliła nam przejść od razu wpadłam do Pokoju Wspólnego, szukając siostry wzrokiem. Pomieszczenie było całkowicie puste, więc Victorię zobaczyłam od razu. Schodziła właśnie po schodach z dormitorium, kierując się do portretu Grubej Damy. Kiedy mnie zobaczyła zrobiłą wystraszoną minę, ale nie zdążyła niczego zrobić, bo dopadłam ją i przycisnęłam z całej siły do ściany. 
- Co ty sobie do cholery myślisz?! - zawołałam głośno, łapiąc ją za mundurek jak za szmatę. 
- Ale o co... - zaczęła drżącym głosem.
- Już ty nie udawaj niewiniątka - warknęłam, zaciskając mocniej palce na jej koszulce. - Czemu kradniesz? Jakim prawem okradasz ludzi?! Jeszcze z własnego domu! No mów!
Victoria już nie wyglądała na przerażoną. Wręcz przeciwnie, wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie.
- Tak jakoś - odparła, wzruszając ramionami. Kiedy na jej twarzu pojawił się uśmieszek prawie wyszłam z siebie.
- Tak jakoś? Zaraz zniknie ci ten uśmieszek z twarzy, jak ci przyłożę. - Chłopcy zaczęli mnie od niej odciągać, a ja rzucałam w nią wiązankami wyzwisk. Sama byłam zaskoczona tym, że stać mnie na coś takiego. Umilkłam, kiedy Matt odciągnął mnie od Victorii jeszcze dalej. Spojrzałam na chłopców, oddychając szybko, jakbym przebiegła właśnie kilometr. Wyrwałam im się, ale nie podeszłam do siostry. Kopnęłam w fotel i kucnęłam, ukrywając twarz w dłoniach. 
Gdyby mnie nie odciągneli nie wiem co bym zrobiła. Bicie młodszych i słabszych nie leżało w mojej naturze, ale w tamtej chwili mogłabym pochlastać na kawałki. Byłabym o wiele spokojniejsza, gdyby nie ten jej durny uśmiech. Co to w ogóle miało znaczyć? Powinna się wstydzić tego co zrobiła.
Gdy tak kucałam przy wysiedzianym fotelu do Pokoju Wspólnego ktoś wszedł. Kiedy podniosłam głowę zobaczyłam Michaela, rozeźlonego Michaela. Był trochę zaskoczony, gdy nas zobaczył. Czyżby się mnie tutaj niespodziewał po tym jak usłyszałam o wyczynach mojej siostry?
- Evie, nie denerwuj się, bo profesor Ivers się o tym dowie - powiedziała Victoria, a w jej głosie wyczułam groźbę. Nie wytrzymałam. Rzuciłam się w jej stronę z pięściami, pragnąc z całych sił, aby ten uśmieszek zszedł jej z twarzy. Odepchnęłam Ryana i Matta i już się zamachiwałam, kiedy Michael złapał mnie w połowie ciała i odwlekł mnie na drugi koniec pokoju. Próbowałam się szarpać, ale uścisk Michaela był stalowy. Puścił mnie dopiero wtedy, gdy przestałam się wyrywać i stałam w bezruchu. Nie wiem dlaczego, ale kiedy Michael podszedł do Victorii, ja rzuciłam się w ich stronę znowu. Matt jednak złapał mnie mocno za nadgarstki i przycisnął do ściany.
- To bez sensu - powiedział nad moim uchem, a ja zacisnęłam zęby i przestałam stawiać opór. Miał rację, to było bez sensu. Gdybym coś jej zrobiła nic by to nie zmieniło, a ja miałabym w dodatku kłopoty. 
- Moja krew - odparł z fotela Ryan. Był rozbawiony.
- To nie jest śmieszne - warknął Matt do niego. Wyczułam w jego głosie rozdrażnienie. Oparłam głowę o ścianę za mną i poczułam, że Matt poluźnił trochę uścisk. Nadal byłam wzburzona, ale nie tak bardzo, jak jeszcze kilka chwil temu. Oddychałam głęboko. 
- Czemu kradniesz? - zapytał Michael Victorii. Głos miał spokojny, jak zawsze kiedy starał się rozwiązać jakiś problem. 
- Evelyn wie, ty nie musisz - odpowiedziała. Ponad ramieniem Matta zobaczyłam, że Michael spogląda na mnie przez ramię. Kucał przy Victorii. 
- Jedyne co mi powiedziała to, to, że tak jakoś - warknęłam. Matt nadal przyciskał mnie do ściany, ale już nie tak mocno. 
- Niedawno ci przecież powiedziałam - odrzekła Vicky z błogim spokojem. 
Już miałam się zapytać, co ona chrzani, kiedy oświeciło mnie. Kilka dni temu rozmawiałyśmy o wisiorku. Rozeszła się plotka po szkole, że Victoria ukradła komuś wisiorek. Wtedy nie za bardzo w to wierzyłam. Pytałam dlaczego, po co, ale te pytania opierały się tylko na lekkiej ciekawości. Teraz wiem, że odpowiedź " To dla pana Iversa." była jak najbardziej poważna. 
- Tak, bo nie ma to jak kraść dla typa, którego prawie w ogóle nie znasz - mruknęłam ostro. - Naprawdę, bardzo inteligentnie.
Matt i Michael zrobili pytającą minę. Ryan za pewne też, ale nie widziałam czy na pewno, bo pół pokoju zasłaniał mi Matt.
- Czyli dla kogo? - zapytał Michael wyraźnie zaniepokojony. 
- A do kogo ostatnio często chodzi? 
Michael wyglądał, jakby w ogóle nie wiedział, co ostatnio nasza kochana siostrzyczka robi.  
- Do kogo? Możesz mi powiedzieć? 
Prychnęłam.
- Tak to później jest, jak nie interesujesz się swoją ulubioną siostrą - rzuciłam z jadem. Nie wiem dlaczego dodałam "ulubioną", bo przecież nie miałam żadnego problemu z tym, że Michael wolał Victorię ode mnie. Tak mi się przynajmniej wydawało. - A może byłeś zbyt zajęty szukaniem ludzi do drużyny Quidditcha? - Powodu, dlaczego zaczęłam temat Quidditcha też nie znałam. Ochota na to, żeby wyrazić swoją rozpacz wynikająca z nie przyjęcia mnie do drużyny, nadeszła tak nagle, że zorientowałam się o tym dopiero kilka sekund po swojej wypowiedzi. 
- Evelyn... - zaczął Michael, ale ja nie pozwoliłam mu dokończyć. 
- Dobra, nieważne. Już to mi zwisa - powiedziałam, czując ucisk w gardle. Nie mogłam teraz się rozpłakać, nie chciałam. Wzięłam głębszy wdech. - Chodzi o Iversa. 
Dlaczego dalej przeżywałam ten głupi nabór do drużyny? Moja złość na brata i żałość po tym dniu była kompletnie bez sensu. Nie musiał mnie przecież przyjmować do drużyny, bo ten Charles mógł być faktycznie lepszy ode mnie, chociaż wówczas się na to nie zapowiadało. Michael nie miał żadnego obowiązku, żeby przyjąć mnie do drużyny... 
- Jakiego Iversa?
Przewróciłam oczami. On był taki głupi, czy tylko udawał?
- A jest jeszcze jakiś Ivers w szkole prócz tego, przed którym wymigiwałeś się od szlabanu?
- Ten Ivers? - zapytał, ale nie było to pytanie skierowane do mnie. - Po co do niego chodzisz? Jak często?
Victoria wzruszyła ramionami. 
- Codziennie. Rozmawiamy o różnych rzeczach. Chodzę do niego razem z Jessie.
- O czym rozmawiacie?
- A co cię to obchodzi?
Oczyma wyobraźni widziałam zdumioną minę Michaela. Jeszcze w te wakacje mało się do niego odzywała i z pewną dozą nieśmiałości, a teraz stawała się pyskata w stosunku do niego. 
- Już okay? - zapytał Matt, obserwując mnie uważnie. Pokiwałam głową, a on się ode mnie odsunął. Teraz mogłam zobaczyć Ryana i jego rozbawienie w oczach. Siedział na podparciu fotela i spoglądał na mnie z ciekawością.
- Evie już się uspokoiła? - zapytał, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Poważnie, to nie była teraz pora na żarty. Ryan uniósł ręce w obronnym geście, ale nadal był rozbawiony. 
- Dla niego kradniesz? Każe ci to robić? - pytał dalej Michael siostry. 
- Nie, sama chcę to robić.
- Dajesz mu te przedmioty?
- Nie. 
- A co z nimi robisz?
- Za dużo pytasz. Ciekawość jest zła. Źle robisz, pytając mnie o takie rzeczy. Każdy twój zły uczynek, będzie miał swoją karę - powiedziała Victoria.
To było tak, jakby ktoś mnie oblał lodowatą wodą. Od razu zobaczyłam tę karteczkę i wypisane na niej zdanie: "Droga T., pamiętaj, że każdy twój zły uczynek, będzie miał swoją karę. J.I.I." Czy to przypadek, że Victoria powiedziała niemalże to samo?
- Jak profesor Ivers ma na imię? - zapytałam, marszcząc czoło. J.I.I. Mylę się?
- John - odparła siostra, spoglądając na mnie z zainteresowaniem.
- A czy ma drugie imię?
- Ma. Na drugie mu Ian.
J.I.I. John Ian Ivers. John Ian Ivers. To on. To on groził w tym krótkim liście. Ale kim była adresatka? Dlaczego jej groził?
- Co to ma do rzeczy? - zapytał Michael. Już miałam mu powiedzieć o tym wszystkim co odkryłam, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam. I tak mi nie pomoże w znalezieniu powodu tego listu. Nie potrzebnie bym go do tego mieszała. 
- Nic - rzekłam i wsadziłam ręce do kieszeni szaty. Dotknęłam palcami karteczki i wsunęłam ją głębiej. - Zwykła... ciekawość.
Spojrzałam na Victorię, a ona ledwo dostrzegalnie się uśmiechnęła, jakby wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. 
- Wszystkie skradzione rzeczy masz oddać, zanim dowie się o tym profesor Liws. I przeproś osoby, które okradłaś - mruknęłam chłodno. 
- Profesor Liws już wie - odezwał się kobiecy głos za nami. Odwróciliśmy się z Mattem i zobaczyłam opiekunkę naszego domu. Profesor Liws.
Miała poważną minę, ale nie mogłam wyczytać z jej twarzy, jak wielkie Victoria będzie miała kłopoty. Dobrze ukrywała swoje emocje pod kamienną maską, którą codziennie nosiła. Rzadko kiedy nawet się uśmiechała. Nagradzała tylko spojrzeniem i również nim karciła.
- Na przepraszaniu chyba się nie skończy - odezwał się Ryan z fotela. - Dzień dobry pani, jak dzisiaj się pani miewa?
Ryan był dosyć częstym gościem w gabinecie profesor Liws. Wchodził bez niczego, a wychodził ze szlabanem. Dlatego też zachowywał się przy niej inaczej, niż przy innych nauczycielach. I niemalże zawsze pytał o jej samopoczucie, gdy ją spotykał. Coś jakby miał do niej szacunek, chociaż on nie ma do nikogo szacunku. 
- Myślę, że to pytanie jest teraz zbędne, panie Johnson - odrzekła profesor Liws, patrząc na niego karcącym wzrokiem. Przeniosła spojrzenie na mnie, a później na Michaela i Victorię. 
- Panno Brown, musimy sobie uciąć krótką pogawędkę. 
Mój pradziadek pewnie się przewracał w grobie, widząc, jak jego potomek okradał ludzi. Prababcia pewnie też. 
Kiedy Matt z Ryanem ruszyli do wyjścia, ja podążyłam za nimi. Przeszłam koło profesor Liws i już miałam wyjść, kiedy nauczycielka mnie zatrzymała.
- Evelyn, ty zostań.
- Ja nie mam nic do powiedzenia na ten temat - mruknęłam, ale stanęłam, czekając na odpowiedź opiekunki.
- Dobrze, w takim razie możesz iść - odparła w końcu, ale po chwili dodała. - Odpowiedz mi tylko na pytanie. Czy wiesz może,  dlaczego Victoria to zrobiła?
Potrząsnęłam głową. Nie uwierzyłaby mi, gdybym jej powiedziała, że głównym powodem kradzieży Vicky jest profesor Ivers. - W porządku. Możesz już iść.
Odwróciłam się i wyszłam. 
Na schodach spotkaliśmy paru pojedynczych uczniów, ale w większości było pusto, jak podczas deszczu na błoniach. Szliśmy w milczeniu na dół do Wielkiej Sali. Nie wiedziałam, czy chcę tam iść i wysłuchiwać komentarzy, albo oskarżeń przez głupotę mojej siostry. Nie wiedziałam, czy bym komuś nie przywaliła, gdyby miał do mnie pretensje o kradzieże Vicky. 
Gdy byliśmy na drugim piętrze przystanęłam w połowie schodów. Chłopcy się zorientowali, że za nimi nie idę, więc również stanęli. 
- Wszystko okay? - zapytał Matt. Pokręciłam głową. Wyciągnęłam karteczkę z kieszeni i spojrzałam na nią. Miałam dziwne przeczucie, że ta groźba ma coś ze mną wspólnego. 
- Co to? - zapytał Ryan, podchodząc do mnie. Pokazałam mu karteczkę i zaczęłam opowiadać im obojgu o tym, jak znalazłam ją w bibliotece, a później o tym co powiedziała Victoria i o moich przemyśleniach na ten temat. Nie trwało to długo, jakieś pięć minut, jednak w tym czasie schody, na których staliśmy przesunęły się i do Wielkiej Sali musieliśmy iść dłuższą drogą. 
- On jest jeszcze gorszy niż Rains - mruknął Ryan. 
Profesor Rains to dawna nauczycielka zielarstwa, która odeszła w drugiej klasie na swoją zasłużoną emeryturę. Była wredną kobietą, która rozdawała szlabany na prawo i lewo, dlatego też była nielubiana przez większość uczniów. Prawie cała szkoła odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się o końcu nauczania przez profesor Rains. Nawet inni nauczyciele. 
- Ciągle odbiera nam punkty z byle jakiego powodu. 
- Przez ciebie - wtrącił Matt. - Tak Ivers się tym usprawiedliwia. 
- O właśnie. Nic nie robię, a ten odbiera punkty Gryffindorowi. To jest jeszcze gorsze niż jakbym miał dostać szlaban, powaga. - Zabić za "powaga" (nienawidziłam tego słowa), pochwalić za jego zdanie w tej kwestii.
- Jak dla mnie, Rains była aniołem przy nim - odparłam.
- Tak sądzisz, robaczku? - Ryan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Profesor Rains tak mówiła do każdego ucznia dla niepoznaki, kiedy chciała dać mu szlaban. Każdy, kto nabierał się na "robaczku" był głupi, bo to słowo było przesiąknięte nienawiścią do każdego dzieciaka w tej szkole. Tak się składało, że często do mnie zwracała się w ten sposób, bo dużo razy jej podpadałam. Z tego powodu to przezwisko przylgnęło do mnie przez całą drugą klasę, a profesor Rains już do końca mówiła do mnie "robaczku" z taką samą dozą nienawiści, co do każdego innego ucznia. 
- Tak, tak właśnie sądzę - powiedziałam, ale się uśmiechnęłam delikatnie. Robaczek w wykonaniu Ryana nie miał w sobie nienawiści, wręcz przeciwnie. Był całkiem sympatyczny z nutą czułości. 
- Myślisz, że Victoria powiedziała to specjalnie? - zapytał Matt, biorąc ode mnie karteczkę.
Pokiwałam głową.
- Wydaje mi się, że ja miałam to usłyszeć. Tak jakby Ivers kazał jej to powiedzieć, rozumiesz? 
- Tylko po co?
- No - westchnął Ryan. - Tego to się na razie nie dowiemy, a teraz chodźcie już moje robaczki, bo jestem głodny. 
Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia z Mattem i ruszyliśmy za Ryanem. 
Podczas jedzenia zdążyliśmy opowiedzieć wszystko Rackel, Alice i Elliottowi. Alice była zaniepokojona zachowaniem mojej siostry, Elliott rzucał ciagle uwagami na temat prania mózgu, a Rackel przysłuchiwała się w milczeniu, rozbierając wszystko na czynniki pierwsze. 
Dzisiejszego dnia pierwszą lekcję mieliśmy z Iversem (O Boże), więc nierozsądnie byłoby się spóźnić na jego zajęcia. Zapowiadało się na to, że nie będzie spóźnienia, kiedy Ryan przypomniał sobie, że zapomniał różdżki z dormitorium. Matt jak dobry przyjaciel przewrócił oczami i poszedł z Ryanem na siódme piętro. Elliott natychmiast popędził za nimi. Ja miałam zamiar iść z dziewczynami, ale przyszedł mi do głowy jeden pomysł i to była jedna z niewielu okazji, gdy dormitoria były puste. Chciałam sprawdzić, czy Victoria ma jakieś zapiski bądź rzeczy od Iversa. Dowody, czy cokolwiek, co by świadczyło o tym, że Ivers nią manipuluje. 
- Będę się spieszyć - rzuciłam dziewczynom i pobiegłam szybko na górę. Gdybym się spóźniła Ivers miałby już jakiś powód, żeby dać szlaban, albo odjąć punkty domowi. 
- Czegoś zapomniałaś, robaczku? - zapytał Ryan, kiedy ich dogoniłam. 
- Chcę tylko sprawdzić jedną rzecz - odrzekłam.
Stanęliśmy przed portretem Grubej Damy, wypowiedzieliśmy hasło i nas wpuściła. Nie oglądając się za siebie natychmiast poszłam do dormitorium pierwszej klasy. Jak przypuszczałam, nie było w nim żywej duszy. Nie byłam jeszcze w dormitorium własnej siostry, więc nie wiedziałam, które było jej łóżko. Zaczęłam więc otwierać każde z kufrów przy łóżkach. Łóżkiem siostry okazało się te pod oknem. Przeszukałam najpierw jej szafkę nocną, a później zawartość kufra. Nic, co by wskazywało na to, żeby Ivers jej coś dawał. Zerknęłam jeszcze pod jej łóżko, materac i poduszkę. Nic nie znalazłam. 
Zaklęłam i wyszłam z jej dormitorium, zostawiając wszystko tak, jak wcześniej. Kiedy zeszłam na dół chłopców nie było, musieli być u siebie na górze. Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę ich dormitorium. Nie zdążyłam jednak do nich dojść, gdy sami wyszli.
- Już? - zapytałam zniecierpliwiona. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. Mieliśmy tylko dwie, trzy minuty zanim Ivers pojawi się pod klasą. Ruszyliśmy biegiem. 
Dobiegając do klasy było już jasne, że byliśmy spóźnieni. Kiedy otworzyliśmy drzwi wszyscy jeszcze wypakowywali podręczniki. Jest szansa, pomyślałam. Wśliznęliśmy się do klasy i zajęliśmy szybko swoje miejsca, zanim Ivers zorientowałby się, że się spóźniliśmy. Właśnie szukał czegoś w szafce w biurku, a kiedy się podniósł wszyscy już siedzieliśmy. 
- O, jak miło. Panna Brown, pan Crafford, pan Johnson i pan Cooper postanowili jednak uraczyć nas swoją obecnością?
Niech to szlag, wiedział.
- Odejmuję dziesięć punktów Gryffindorowi za spóźnialstwo. Dziesięć punktów na każdą osobę - dodał z jadem i spojrzał na mnie. 
- Nie spóźniliśmy się - wypaliłam, zanim zdołałam się powstrzymać przed powiedzeniem czegokolwiek. 
- Uczeń ma podnosić rękę, gdy chce coś powiedzieć - powiedział chłodno Ivers. 
Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy Ryan szturchnął mnie kolanem. Miałam siedzieć cicho. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na Iversa lodowatym wzrokiem. 
Ivers czekał jeszcze kilka chwil, aż coś powiem, jednak nic takiego nie nadeszło. Odeszedł więc do biurka i już więcej na mnie nie spojrzał. Na dzisiejszej lekcji Zaklęć i Uroków uczyliśmy się zaklęcia przywołującego. Przez pierwszy kwadrans Ivers objaśnił nam skąd się wzięło to zaklęcie, jaki ruch zrobić ręką i jak je wypowiedzieć. Resztę lekcji spędziliśmy na praktykach. Mieliśmy za zadanie przywołać do siebie jedną z poduszek, leżących na stoliku obok biurka Iversa. 
- On jest - zaczął Ryan, celując różdżką w stos poduszek - chory - dokończył. - Accio!
- Mało powiedziane - mruknęłam. - Accio!
Poduszka, którą chciałam przywołać ani drgnęła, tak jak przez całą pozostałą lekcję. 
Przechodząc z lekcji na lekcje słyszałam szepty skierowane w moją stronę. Ciągle słyszałam imię Victorii, albo "siostra Evelyn/Michaela". Już po trzeciej lekcji cała szkoła wiedziała, że Victoria jest złodziejką, a na długiej przerwie aż wrzało w Wielkiej Sali. Wiele ludzi wskazywało na mnie palcem i znowu słyszałam imię swojej siostry. To zaczynało być irytujące, a wkurzyłam się jeszcze bardziej, kiedy jakiś Puchon przyszedł do mnie poskarżyć się na Vicky.
- Twoja siostra okradła mnie - powiedział pyzaty chłopiec, zastępując nam wszystkim drogę, kiedy chcieliśmy usiąść przy stole i zjeść.
- Gówno mnie to obchodzi, że cię okradła. Idź powiedz to profesor Liws, dyrektorowi i możesz nawet wysłać pismo do ministra magii, żeby ją ukarali. Nie ja cię okradłam, ja nic z tym nie zrobię i ja cię teraz żegnam - warknęłam na niego i ominęłam go zanim zdążył odpowiedzieć. Usiadłam przy stole i napiłam się soku dyniowego.
- Evelyn... - zaczęła Alice spokojnie i ostrożnie. Oho, zaraz zacznie mówić, że byłam dla tego Puchona niegrzeczna.
- Hm? - mruknęłam, odstawiając puchar na stół.
- Nie musiałaś być taka niemiła dla niego...
Wiedziałam.
- Inaczej się nie da - odparłam i wzięłam do ręki kanapkę z wielkiego talerza. - Jak będziesz miła, to nigdy się nie odczepią. - Ugryzłam wielki kęs i spojrzałam na Ryana, który wpakowywał sobie całą kanapkę do ust. Zachciało mi się właśnie rzygać na ten widok. Wszystko wylatywało mu z ust, a on i tak dalej mielił tą paszczą. Odwróciłam głowę i z trudem przełknęłam zawartość ust. Z drugiej strony zaś był Elliott, który tak jak Ryan przeżuwał c a ł ą kanapkę i nim zdążył przełknąć jedną, to wpychał sobie drugą. 
- Jesteście obrzydliwi - jęknęłam i udałam, że zbiera mi się na wymioty. Elliott natychmiast odskoczył, wypluwając wszystko na swój talerz (za każdym razem tak reagował, jak widział, że komuś zbierało się na wymioty, nie że wypluwał, ale odskakiwał). O Boże, to ohydne.
- Elliott! - zawołała Alice i kiedy spojrzała na zmielone jedzenie wyplute na talerz wydała z siebie dziwny dźwięk, jakby się krztusiła swoją śliną. 
Ryan zaczął rechotać na cały głos, aż kilkoro uczniów spojrzało w naszą stronę. Spojrzałam na Matta, który ledwo co powstrzymywał się od śmiechu. Kopnęłam go w kostkę kiedy pił sok dyniowy.
- To nie jest śmieszne.
Matt zakrztusił się sokiem i pomiędzy falami kaszlu śmiał się jak Ryan. Ryan uderzył go kilka razy w plecy i opadł na stół, płacząc ze śmiechu. 
- Ej, dobra, stary, to serio było obrzydliwe - powiedział Ryan, kiedy już się trochę uspokoił. Elliott spojrzał na niego z grymasem i wrócił na swoje miejsce. Zamienił swój talerz z papką, która wyglądała jak wymiociny, na czysty i wziął kanapkę do ręki. Tym razem jadł małymi kęsami. Dzięki Bogu.
- Chyba się zaraz porzygam - mruknęła Rackel, zerkając na odsunięty talerz Elliotta.
- To się tam nie patrz - odezwałam się i na widok miny Rackel sama wybuchłam śmiechem. Ryan znowu zaczął rechotać, a Matt razem z nim. Nawet u dziewczyn pojawiło się rozbawienie. Elliottowi jednak nie było do śmiechu. Wciąż był roztrzęsiony po tym, jak zamierzałam udawać wymioty. 
Po lunchu mieliśmy Eliksiry, Transmutację, Historię Magii i Zielarstwo, a później byliśmy wolni. Przynajmniej od nauczycieli. Mogliśmy iść do biblioteki, żeby odrobić zadania, ale Alice stwierdziła, że damy sobie radę bez książek, więc skierowaliśmy się do Pokoju Wspólnego. Gdy się zbliżaliśmy do siódmego piętra ogarnęło mnie dziwne uczucie. Wcale nie chciałam znowu słuchać tych durnych komentarzy, szeptów i patrzeć, jak ludzie wskazują na nas palcami. Moje dziwne zachowanie zauważył Ryan. Zrównał ze mną kroku na końcu grupy i wsadził ręce do kieszeni. 
- Nie przejmuj się nimi - powiedział. - Olej ich, bo nie warto zwracać uwagi na takich debili. 
- Zobaczymy, co powiesz, kiedy znajdziesz się w podobnej sytuacji - mruknęłam. - To nie jest wcale miłe, kiedy jesteś wytykany palcami, bo twoje rodzeństwo zrobiło to, to i to. Dopóki ona w szkole się nie pojawiła było dobrze. 
- No tak, ale nie możesz już nic zrobić. Tak czy inaczej by tutaj trafiła, to nieuniknione. 
- Wiem - westchnęłam, poprawiając sobie torbę na ramieniu. - To wszystko niesprawiedliwe. Chodzisz sobie do szkoły, nikt nie ma do ciebie żadnych problemów, niektórzy nawet cię lubią, inny tolerują i przychodzi twoja siostra, zaczyna kraść i nagle wszyscy są przeciwko tobie.
- Życie jest niesprawiedliwe. Choćbyś, nie wiem jak bardzo, pragnęła innej rzeczywistości, to tego nie zmienisz, jeśli inni ludzie też nie będą tego chcieli zmienić - rzekł Ryan cicho. Dwóch pierwszoklasistów przemknęło między nami, kierując się w górę. - Wierz mi, całe życie chciałem, żeby ojciec wrócił do mnie i do mamy. Myślałem, że jak będę tego bardzo pragnąć, to wróci i będzie tak jak dawniej. Ale nie zawsze dostajemy to, co chcemy. Życie jest o tyle niesprawiedliwe, że jeśli ci na czymś bardzo zależy, to zostanie to tobie odebrane, prędzej czy później. 
Historia Ryana była przygnębiająca. W wieku sześciu lat został opuszczony przez ojca, który postanowił uciec od niego i od żony. Jego matka, choć kochała męża nie mogła pokochać Ryana, bo miał w sobie krew czarodziejów. Sama była mugolką i nie mogła się pogodzić z tym, że jej dziecko jest inne, niż większość dzieci jej znana. Ryan nigdy nie doświadczył miłości matki, tak jakby tego pragnął. Nie wiadomo nawet, czy jego matka okazywała mu jakiekolwiek uczucia. Kiedy wyszła drugi raz za mąż i urodziła córkę, coraz bardziej zaniedbywała Ryana. Ryan był osamotniony, bo w domu mijali go szerokim łukiem, a w szkole nie miał przyjaciół z powodu swoich dziwnych zachowań, których efektem były magiczne zdolności. Jednak bardzo zżył się z przyrodnią siostrą, która na wskutek nieszczęśliwego wypadku zginęła w wieku dwóch lat. Jego matka znowu została opuszczona przez męża. Zaczęła też pić, czasami była niezdolna nawet do najprostszych czynności, więc Ryan musiał sobie radzić ze wszystkim sam. 
Na początku szkoły był raczej samotnikiem. W pierwszej klasie zazwyczaj siedział z dala od wszystkich, z nikim nie rozmawiał, był zamknięty w sobie, a ludzie traktowali go jak powietrze. Dopiero kiedy my z Elliottem i Mattem zaczęliśmy próbować złapać z nim jakikolwiek kontakt, stawał się coraz bardziej otwarty na świat i ludzi. Teraz, gdybym nie znała Ryana i pokazano mi jego zachowanie z czwartej i pierwszej klasy, nie pomyślałabym, że to jedna i ta sama osoba. Ryan bardzo się zmienił. I nawet jeśli jest obrzydliwy, agresywny i w głowie mu tylko dziewczyny, to nie zamieniłabym go na nikogo innego. Pomimo swoich wad jest najlepszym przyjacielem jakiego można sobie wymarzyć. 
Gdy weszliśmy do Pokoju Wspólnego nikt nie rozmawiał o Victorii... aż mnie zobaczyli. Natychmiast wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie i choć nadal ze sobą rozmawiali, atmosfera się zmieniła. Ryan poprowadził mnie na kanapę, jeszcze wcześniej Elliott wygonił z niej drugoklasistów i posadził mnie. Warknął coś do jakiegoś chłopaka, a sam usiadł w fotelu, przy którym dzisiaj rano kucałam, próbując opanować nerwy. Po moich obu stronach usiadły dziewczyny, Elliott zajął swoje ulubione miejsce na podłodze obok kominka, a Matt usiadł w drugim fotelu. 
Przez jakiś czas nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie mnie obserwują i szeptają na mój temat. Byłam zajęta czymś innym, na przykład ściąganiem od dziewczyn pracy domowej z Historii Magii, albo ściąganiem od dziewczyn pracy domowej. To skomplikowane. Dopiero kiedy skończyłam pisać wypracowanie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Niektórzy natychmiast odwracali wzrok, a jeszcze inny bezczelnie się na mnie patrzyli. Próbowałam nie rozglądać się po Pokoju Wspólnym i wpatrywać się w coś, co nie patrzyło na mnie oskarżycielsko. Na przykład na Elliotta, który cicho chrapał przy kominku. Nie wiem kiedy zasnął, ale na pewno nie skończył wypracowania. Szturchnęłam go nogą i natychmiast się obudził. Spojrzał na mnie zdezorientowany, a kiedy wskazałam mu podbródkiem pergamin, leżący na jego kolanach, jęknął głośno. 
- Alice - zaczął słodko.
- Hm?
- Napiszesz mi wypracowanie? - zapytał.
- Chyba śnisz - prychnęła Alice, nie odrywając wzroku od swojego pergaminu. Ani na chwilę nie przestała pisać.
- No przed chwilą śniło mi się, że taka fajna dziewczyna napisała mi wypracowanie. A sny przepowiadają przyszłość. Napiszesz mi wypracowanie? - Elliott powinien zostać okrzyknięty mistrzem proszenia Alice o napisanie mu pracy domowej. Robił to tyle razy, że trzeba go zapisać w jakiejś księdze rekordów, albo uwiecznić go na kartach z Czekoladowych Żab. 
- Nie - odrzekła stanowczo Alice.
- Rackeeel?
Rackel pokręciła głową. Elliott spojrzał na mnie błagalnie, a ja uniosłam brwi z rozbawieniem. Przecież ja sama spisywałam od Alice i Rackel, a Elliott jest na tyle leniwy, że nie chciałoby mu się nawet pozmieniać zdań. 
- Evelyn i tak spisywała ode mnie - mruknęła Alice, maczając końcówkę pióra w kałamarzu. 
- Nieprawda - zaprotestowałam natychmiast, a Alice się uśmiechnęła. 
- O co zakład? - zachichotała, a po chwili spoważniała. - Ryan. Ryan!
Ryan poderwał się z fotela, jak oparzony. Był tak samo zdezorientowany, jak jeszcze przed chwilą Elliott. Alice nachyliła się i pomachała mu przed oczami. 
- Tak cię zafascynował ten kominek, czy spałeś z otwartymi oczami? 
Ryan ziewnął szeroko zanim odpowiedział.
- Nie wiem. Chyba to pierwsze. Podziwiałem... ten... ten kamień, z którego został wykonany tak śliczny kominek. Artysta, który go tworzył musiał mnie naprawdę bujną wyobraźnię. Ten kształ, te kolory. Magnifique!
- A ja wstanę i zacznę klaskać - odrzekł Elliott i ruszył nogą, po czym znowu ją położył w poprzedniej pozycji. - Dobra, nie chce mi się. 
Uśmiechnęłam się rozbawiona i spojrzałam w prawo, czego miałam nie robić. Napotkałam spojrzenie Charlesa Curtisa, który uśmiechał się do mnie złośliwie. Zanim zdążyłam odwrócić głowę usłyszałam jego wredny tekst.
- Hej, Evelyn! Jak tam siostra? Słyszałem, że została kolekcjonerką wielu różnych rzeczy. Ma to po tobie? Czy po rodzicach?
Zacisnęłam zęby. Matt podniósł głowę znad pergaminu, ale zamiast spojrzeć na Charlesa, spojrzał na mnie. Jego wzrok kazał siedzieć cicho i olać, to co mówi ten chłopak. 
- A czy ktoś kiedyś ci przyłożył w twarz? - zapytał Ryan, prostując się w fotelu. 
Rozmowy w Pokoju Wspólnym ucichły. Byłam pewna, że każdy teraz patrzy w naszą stronę.
- Nie, ale prawie okradł - zarechotał Charles, a wraz z nim jakiś chłopak, za pewne jego kumpel. - No więc Evelyn, kto ją tego nauczył?
- A czy kiedykolwiek widziałeś, żebym ja kradła, idioto? - warknęłam. Nie potrafiłam siedzieć cicho w takich chwilach. Brakowało mi samokontroli. 
- No wiesz, ja nie widziałem, ale to nie oznacza, że tego nie robiłaś - odparł spokojnie, co mnie doprowadzało do szału. 
- Przyłożyć ci w ten zakuty łeb? - zapytał Ryan, patrząc na Charlesa lodowatym wzrokiem. Siedział w takiej pozycji, że w każdej chwili mógł się rzucić w stronę ciemnoskórego chłopaka. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby Ryan wszczął bójkę. 
- Nie trzeba - odpowiedział oschle Charles, opierając się na lewej ręce. Zmierzył Ryana pogardliwym spojrzeniem. Moja babcia zawsze powtarza, że ludzie wierzą w ufoludki, a nie potrafią uwierzyć w ludzi. W tej chwili naprawdę mogłabym uwierzyć w kosmitów niż w takiego Charlesa.
- Ryan, nie ma sensu - wtrąciła cicho Rackel, obserwując całą tą sytuację zza pergaminu. Ryan mruknął coś pod nosem i opadł na oparcie fotela. Wiedziałam, że z trudem powstrzymuje się, żeby czegoś nie palnąć. 
- O właśnie, słuchaj swojej koleżanki, dziewczyny czy kim ona tam dla ciebie jest. Nie rozmawiam z tobą - rzekł Charles i przeniósł wzrok na mnie. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć kiedy nie dałam mu dojść do słowa.
- Jeśli chcesz coś powiedzieć na temat mojej siostry, to sobie daruj. Ona to zrobiła, ja nie, więc się odwal ode mnie. Nigdy nie kradłam i nie zamierzam. Jak macie z nią problem to idźcie z nim do profesor Liws, albo do Michaela. 
- Aniołem i tak nie jesteś.
To naprawdę bardzo mądre zaczynać kolejny temat, który ma się nijak do pierwszego. Jak być mądrym? Ukrywać swoją głupotę. To pewnie życiowe motto Charlesa. 
- Nigdy nie byłam i nie będę, ale czy to oznacza, że mam okradać ludzi? Użyj mózgu do myślenia, co? 
- Czyli mówisz, że nikogo nie okradłaś? Tak?
- Mam ci to napisać na kartce wielkimi literami? - zapytałam cierpko. 
Charles roześmiał się, ale nie był to przyjazny śmiech. Zupełnie jakbym słyszała Pereza. Czy oni nie są ze sobą spokrewnieni?
- W takim razie, jak wytłumaczysz posiadanie Zmiatacza 2?
O czym on pieprzy?
- Evelyn ma przecież Nimbusa 2000, debilu - wtrącił Elliott. Przynajmniej połowa pokoju miała pytające miny. Najpierw jest rozmowa o Victorii, a zaraz wyjeżdża z jakimś Zmiataczem 2, na którym w ogóle nie latałam. Czy to nie jest bez sensu?
- Teraz tak, ale miała wcześniej Zmiatacza 2. Ja też miałem Zmiatacza 2, zanim mi go ktoś nie ukradł. 
- Wcześniej to ja latałam na jednej ze szkolnych mioteł. Nigdy nie miałam Zmiatacza 2 - oświadczyłam, próbując zrozumieć co miał na myśli. - Nie wiem, kto ci ukradł twoją miotłę, ale na pewno nie byłam to ja. 
- Czyli zaprzeczasz, że nigdy nie trzymałaś w ręku Zmiatacza 2? - zapytał głupio. Teraz wiem, że głupich nie sieją, sami się rodzą.
- Tego przecież nie powiedziałam - burknęłam. 
- Ale przecież widziałem, jak trzymałaś w ręku Zmiatacza 2 w trzeciej klasie. 
Przeszukałam szybko w myślach jakiejkolwiek chwili, w której trzymałabym w ręku jakiegoś Zmiatacza 2. Na początku trzeciej klasy znalazłam taką miotłę na trybunach, gdzie zwykle kibicowali Ślizgoni. Wzięłam ją do ręki tylko po to, żeby zanieść ją do szatni i przekazać pani Spear. Całkiem możliwe, że mógł mnie wtedy widzieć, bo było to godzinę przed pierwszym meczem. Ale żeby od razu oskarżać mnie o kradzież? Jeśli był później na meczu, to musiał widzieć, że latałam wtedy na szkolnej miotle, a nie na jego. Nie wiem, co pani Spear zrobiła z tą miotłą, ale ja jej nigdy na oczy więcej nie widziałam.
- Znalazłam tę miotłę na trybunach, więc odniosłam do szatni - powiedziałam opryskliwie. - Przekazałam ją pani Spear. Poza tym, na meczu i tak latałam na szkolnej miotle, a tego Zmiatacza już na oczy nie widziałam, więc nie wiem czemu masz do mnie problem. Jeżeli chcesz, to idź porozmawiaj z panią Spear.
- No to zobaczymy - prychnął Charles. Pokój Wspólny już dawno wypełnił się rozmowami i tej konwersacji przysłuchiwali się tylko moi przyjaciele i kumpel Charlesa.
- No dobra - odpowiedziałam, po czym wstałam. Zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby. - Idę stąd, zanim szlag mnie trafi - mruknęłam do przyjaciół. - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedzieli cichym chórem. Idąc do dormitorium czułam na sobie wiele spojrzeń. Ile to będzie jeszcze trwać?
Dormitorium było całkowicie puste, co przyjęłam z prawdziwą ulgą. Naprawdę miałam dość na dzisiaj przebywania wokół ludzi, którzy szeptali o mnie i o Victorii. Swoją drogą, to zapomniałam ją zabić za to co zrobiła. Położyłam torbę obok szafki nocnej i opadłam na łóżko. Och jak dobrze było się położyć na miękkim materacu. Nie leżałam jednak długo, bo po chwili wstałam i ściągnęłam z siebie szatę. Dopiero wtedy zauważyłam skrawek pergaminu, leżący na mojej szafce nocnej. Sięgnęłam po niego i rozwinęłam. Poczułam się, jakbym właśnie dostała w twarz. Na kartce, wypisane koślawym pismem było to zdanie, które już widziałam:


"Droga E., pamiętaj, że każdy twój zły uczynek, będzie miał swoją karę.

V.B."